GRUZJA – kraj kontrastów cz.2
“No to może Gruzja?!” – takie pytanie padło pewnego zimowego wieczoru wśród grupy kilku młodych dziewczyn, szykujących się na kolejną wyprawę w survivalowym stylu. Pierwsze skojarzenia, jakie miałam z tym krajem po usłyszeniu pytania, to wino i Morze Czarne.
Tekst: Aleksandra Dziewińska, zdjęcia Aleksandra Dziewińska, unsplash.com
Mniej więcej na tyle wtedy znałam Gruzję. Głównie z opowieści, z blogów podróżniczych i z prelekcji. Decyzję podjęłyśmy niemalże od razu, kupując w dobrej cenie bilety i szukając miejsc, które chcemy odwiedzić. Czułam się podekscytowana tym, że będzie mi dane być w miejscu kompletnie dla mnie nieznanym, a jednocześnie obawiałam się jego kultury. Jak się potem okazało, całkiem słusznie. Do Tbilisi leciałyśmy przez Kijów. Stolica Gruzji przywitała nas gwarem. Miasto jakby zatrzymane w czasie – udało mi się dostrzec ogromne pokłady historycznych wydarzeń i odniesień do kultury wschodu, ale też nie zabrakło obrazu nędzy i prostoty. Po udanej kolacji – oczywiście typowo gruzińskiej z pierożkami chinkali oraz specjałem chachapuri, spędziłyśmy wieczór na obrzeżach miasta.
Celem całej wyprawy była wędrówka po Narodowym Parku Borjomi na Kaukazie, słynącym z dzikiej przyrody i pięknych widoków. Drugi dzień przyniósł ze sobą pierwszą, większą styczność z mieszkańcami tego miasta i z kulturą Gruzji. Zaopatrzyłyśmy się w lokalne produkty i wyruszyłyśmy w kierunku dworca autobusowego. Od razu dało się zauważyć, że zasady ruchu drogowego w Gruzji po prostu nie istnieją, co mnie osobiście potwornie irytowało. Każdy chodzi i jeździ, jak chce, co nie raz przyprawiało o szybsze bicie serca… Po dłuższej przejażdżce tzw. marszrutką, dotarłyśmy prawie pod sam nocleg, już w parku. Spędziłyśmy tę noc nad strumieniem w namiotach – cisza i spokój dookoła, a nad nami morze gwiazd. Kolejne dni przyniosły niespodziewane zwroty akcji – część szlaku została zamknięta przez lokalne podtopienia, więc musiałyśmy przebyć go… konno! Jak się okazało, jest to popularny środek transportu w tym miejscu i na podobnych, dzikich terenach. Większej styczności z jazdą konną nigdy wcześniej nie miałam, więc ten pomysł wydał mi się zupełnie absurdalny i przyniósł sporą dawkę stresu… Na szczęście wszystko dobrze się zakończyło. Udało nam się także podziwiać widoki ośnieżonego Kaukazu ze szczytu Lomis Mta. W ostatnich dniach wyprawy dotarłam do Batumi – portowego miasta Gruzji. Kolejne miejsce z mnóstwem kontrastów – od ekskluzywnych hoteli i wieżowców po skrajną biedę w mniej uczęszczanych ulicach. Miasto to nie zrobiło na mnie większego wrażenia, ale możliwość spędzenia w nim czasu było ciekawym doświadczeniem.
Jeśli będzie mi dane, to z chęcią jeszcze kiedyś wrócę do tego kraju pełnego skrajności!
Czytaj także tekst Maćka o Gruzji:
Submit a Comment