GRUZJA – kraj kontrastów
W czasie przygotowań do wyjazdu odbyłem podróż przez internetowe oraz książkowe opinie. Stanąłem przed dylematem, czy to nadal pełen naturalności, nieskalany zachodnią pogonią za pieniądzem kraj, czy jednak turystyczny obłęd wkroczył już w jego granice. W ten sposób zaczęła się podróż pełna kontrastów.
Po pierwsze, jestem winny Gruzinom zwątpienie w ich szczerość i otwartość. Zwykliśmy mówić o sobie „gościnni”, a gościnności powinniśmy uczyć się właśnie na granicy Europy i Azji. Pomoc jest tak samo naturalna jak jedzenie chaczapuri, sprzedawanie arbuzów i picie wina. Niezależnie, czy się rozumiemy, czy nie, Gruzini zwykli pomagać. Choćbyś jechał do swojej kwatery w policyjnej karawanie to – dojedziesz. I za to uważam Gruzinów za naród godny naśladowania.
Ale rzecz prawi się o kontrastach. Bieda, wojenne zniszczenia i pokomunistyczne dziedzictwo w całym kraju zrównoważone jest plastikowym złotem, krzywo położonym kruszcem na promenadzie i jedyną słuszną marką iTelefonu w gruzińskich rękach. Diabelski młyn wbudowany w elewację szklanej wieży w Batumi stał się dla mnie synonimem kiczu i blichtru Gruzji. Pytanie, czy nasze ortalionowe dresy w latach 90. nie były tym samym? To prawo do zachłyśnięcia się tym, co przez długi czas było niedostępne. Jednak rzecz w tym, że to, co po drugiej stronie tego kontrastu, czyli pokomunistyczne dziedzictwo, fascynuje i rolą Gruzinów jest to, żeby je ocalić. Miejscem niezwykłym, acz niespotykanym w przewodnikach, jest Cziatura. Miasto powstałe na fali działającej kopalni w tym miejscu. Położone na zboczach wąwozu. Malowniczo, ale niepraktycznie. Dlatego po dziś dzień, nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat, nad głowami tych, co już są na dole, „latają” wagoniki sieci kolejek linowych. Sytuacja niczym w futurystycznym świecie kreskówkowych Jetsonów, gdzie do pracy „lecisz” nad ziemią. Jednak wspomniane wagoniki swój „futuryzm” mają już dawno za sobą. Dziś pełne dziur wyżartych przez rdzę straszą jednocześnie spełniając swoją rolę. Zaryzykowałem, wsiadłem, wysiadłem i wpisuję Cziaturę na listę must-see w Gruzji.
Jednak nie to w Gruzji jest najpiękniejsze, bo o ile Batumi zaczyna przypominać kurorty z basenu Morza Śródziemnego, Tbilisi staje się multikulturową stolicą… no właśnie, czy europejską, skoro za Kaukazem jest Azja? To ten Kaukaz jest najpiękniejszy. To widok pięciotysięczników odebrał mi głos. Kaukaz odwiedziłem dwukrotnie podczas swojej podróży. Od strony Swanetii, gdzie patrzyłem na lodowiec Shkhara z najwyżej położonej osady w Europie oraz docierając do stóp Kazbeku Gruzińską Drogą Wojenną, stacjonując w Stepancmindzie. I tu chciałbym podkreślić fakt, że choć wykresy świadczą o większej liczbie turystów, to mamy wciąż możliwość usłyszenia ciszy. Dlatego pozbądźmy się niezdrowego egoizmu i pozwólmy innym również cieszyć się tym miejscem. Kaukaz stał się dla mnie tym, czym były dotychczas Bieszczady, czyli samotnią, do której zabiera się tych, których chcemy. A przestrzeń, jaka nas otacza, jest tak duża, że nie ma mowy o przytłoczeniu. Żal tylko, że plan był napięty i zabrakło czasu na delektowanie się zielonymi zboczami gór i oddychaniem prawdziwie górskim powietrzem.
Mówiąc o Gruzji nie sposób pominąć jej kuchni. Bo to, co jest dla nas tak ważne, dla Gruzinów jest jeszcze ważniejsze, czyli suto zastawiony stół towarzyszy nam wszędzie. A ten, kto na wschodnioeuropejską kuchnię ma zawsze apetyt, z Gruzji wróci z nadbagażem. Wszędobylskie chaczapuri, o zgrozo przez miejscowych reklamowane jako gruzińska pizza (drodzy Gruzini, zostawcie sobie to, co gruzińskie!), soczyste chinkali, nadające smak kiszonki i wino. Jeśli lubisz celebrować chwile, to chwilo trwaj!
Z czasem projekt Gruzja rozwinął się o Azerbejdżan. Ale zostawmy Gruzinom to, co gruzińskie i o Azerbejdżanie porozmawiajmy innym razem.
Submit a Comment