Na narty, na deskę, na całe życie!
Zenit, tak można określić przełom stycznia i lutego, jeśli myślimy o nartach i snowboardzie. Ludzie z Europy i nie tylko ściągają do Włoch, Austrii, Szwajcarii i Francji żeby przez kilka dni, najczęściej na dystansie pięciu dni ważności skipassów pobyć w górach. Ja już od kilku lat testuje coraz to nowe szlaki i odkrywam atrakcje kolejnych punktów „must see” na snowboardowej mapie. Takimi też z wami chciałbym się podzielić:
Livigno. Choć kolejność nie ma tu znaczenia a ja nie będę typował zwycięzcy, to Livigno pod jednym względem bije wszystkich na głowę: imprezy. Wizyta w Livigno, zwłaszcza w wąskim, męskim gronie grozi nie zobaczeniem śniegu. Kluby mamy, jeśli nie na hotelowym parterze, to najdalej za oknem. A legendarny status miasta bezcłowego między Szwajcarią, a Włochami obniża ceny perfum, no i oczywiście trunków do niespotykanych w żadnym Europejskim kurorcie. Jeśli już uda wam się wyciągnąć siebie, a za sobą deskę na stok, to czeka was 115 kilometrów tras, które dzięki cudownej naturze gór spisują się doskonale nawet do połowy kwietnia. Tłumów na stokach nie ma, przesiadują w klubach.
Trzy Doliny, można by je nazwać odtrutką dla zarażonych polskimi stokami. Tam tydzień urlopu możecie poświęcić na jazdę nowymi trasami, bez dublowania zjazdów,a i tak zostanie dużo na następny raz. Nie można się dziwić, kurort oferuje 600 kilometrów śniegu z okładem, czyli mniej więcej tyle ile z Katowic do Gdańska. Jest na czym jeździć i jest na co wydawać, bo w każdej z trzech dolin: Saint-Bon, Allues i Belleville, znajdziecie więcej atrakcji niż moglibyście sobie wymarzyć. Każdy poziom narciarstwa i deskarstwa honorowany, nauka na płaskich stokach, gdzie nowoczesne wyciągi, inaczej niż orczyki na polskich oślich łączkach, pozwalają czerpać radość z każdego momentu na śniegu. Dla zaawansowanych szlaki alpejskie, dla tych, którzy wolą samotność puste doliny i trasy, na których spotkacie tylko góry i śnieg.
Laax. Narciarscy puryści mówią, że szczytem i to dosłownie alp jest Chamonix, nie ma się co dziwić, bo trzeba zadzierać głowę, żeby zobaczyć rzucające cień na miasto góry, których królową jest Mont Blanc. Snowboard, którego adoratorem jestem i ja ma jednak inną Mekkę. Laax. Deskarski raj, ze snowparkami, gigantycznymi i idealnie wyprofilowanymi „hopkami” i nieustająco dobrą pogodą, konieczną do zabawy na puchu. Laax jest też jeden z ostatnich bastionów, gdy alpejski sezon dobiega końcowi, a zapaleńcy wspinają się wysoko bo na ponad 3 tysiące metrów, na lodowiec Veroba, by stamtąd w majowych upałach zjeżdżać do już zielonych dolin.
Każde nowo-poznane miejsce niesie ze sobą nowe przygody, o takich już niedługo opowie jeden z najlepszych europejskich Jibberów, Wojtek „Gniazdo” Pawlusiak. A tymczasem, czas pomarzyć o prawdziwej deskarskiej wyprawie, może Kaukaz, gdzie za 200 euro, możemy wyfrunąć helikopterem na szczyty gór, by stamtąd zjechać po dziewiczym śniegu, a może królestwo narciarzy z Ameryki Północnej, Aspen?
Submit a Comment