PHOTO STORY: Australia!
Kiedy myślę o Australii przed oczami pojawiają mi się błękitne obrazy pełne światła, uśmiechniętych ludzi i wielkich przestrzeni. To różnorodne i wielokulturowe państwo, gdzie mieszają się europejskie i azjatyckie wpływy, a między nimi znajduje się outback, czyli prawdziwa Australia i jej rdzenni mieszkańcy. Trzy tygodnie, czyli czas jaki tam spędziłam wydaje się optymalny by zwiedzić, poczuć atmosferę, zakochać się w naturze i oczywiście zostawić kilka miejsc na później, aby mieć po co wrócić!
Sydney
Podróżując do Australii nie uniknie się jet lagu, ale to nic, bo Sydney budzące się ze snu jest naprawdę przepiękne, a właśnie nieprzespane poranki pozwalają nam je obserwować. Co jeszcze? Oczywiście Opera, która robi większe wrażenie na żywo niż na wszystkich widzianych wcześniej zdjęciach. Warto jednak nie tylko ją zobaczyć, ale i się do niej wybrać. Co zaskakujące, w Operze w Sydney nie spotkamy elegancko ubranych melomanów i nie doszukamy się zakazu wnoszenia napojów na widownię. Wszystko tutaj jest na luzie, a i samo widowisko to bardziej rozrywka niż wysoka kultura. Inaczej niż u nas, na pewno ciekawie.
wschód słońca nad Operą w Sydney
widok z Sydney Tower Eye
Bondi Beach
Blue Mountains
Wybierając się z Sydney do Canberry samochodem, możemy zboczyć na chwilę z trasy by odwiedzić Katoombę znajdującą się w Blue Mountains. Magiczne, naprawdę niebieskie, masywne i majestatyczne pasmo górskie możemy podziwiać z puntków obserwacyjnych i spacerując po szlakach. Każdą możliwość zobaczenia czegoś nowego i innego warto wykorzystać, Blue Mountains wynagrodzą dodatkowe kilometry i czas – są po prostu piękne i zapierają dech w piersiach.
Canberra
Miasto stworzone po to, by stać się stolicą Australii. Dosłownie. Jest ciche, spokojne, pedantycznie czyste i logiczne. Warto zwrócić uwagę na jego topografię, gdyż regularność ulic, placów i skrzyżowań jest nawet całkiem zabawna. Miasto, choć nie oferuje bogactwa turystycznych atrakcji czy pięknych widoków, potwierdza zróżnicowanie tego kraju pod względem kulturowym i architektonicznym – Canberra jest kompletnie osobnym bytem, różnym od bliskiego Sydney, sąsiedniego Melbourne, nie mówiąc już o miastach outback’u.
Melbourne
Miasto wieżowców i przedsiębiorców. Tutaj czuje się pęd, rozwój i nowoczesność jak nigdzie indziej. Warto rano przejechać się po dzielnicy biznesowej, by po południu odpocząć od zgiełku, wybrać się na zakupy i przyglądając się przechodniom koniecznie zjeść coś pysznego w Hopetoun Tea Rooms – niebo na ziemi.
jesienne Melbourne
smakołyki w Hopetoun Tea Rooms
Ayer’s rock / Uluru
Jeden z siedmiu cudów świata. Co więcej powiedzieć? Jest to monolit znany z tego, że „zmienia kolory” i rzeczywiście tak jest. Warto wybrać się na wczesnoporanną wycieczkę, gdzie przy ciepłej kawie, rozpalonym ognisku oraz przy swojskim bush tucker (czyli buszowe jedzonko) będziemy z zapartym tchem obserwować wschód słońca i zmiany na Uluru. Szczerze polecam wybrać się na wycieczki, a szczególnie na tę prowadzoną przez Ned’a (zapytajcie, każdy będzie wiedział o kogo chodzi), gdyż historie Uluru, jej znaczenia dla Aborygenów oraz historie o samych Aborygenach wzruszają i pozostają w pamięci na długo.
1. lądowanie w Ayer’s Rock 2. lot helikopetrem nad samym Uluru 3. Uluru z bliska 4. wschód słońca podczas wycieczki Uluru Sunrise and Sacred Sites
Alice Springs
Szalony plan by z Ayer’s Rock pojechać do Alice Springs oraz sam pobyt w tym mieście uznaje za absolutną wygraną podróży i jeśli możliwe, naprawdę polecam to zrobić! 6 godzin drogi po czerwonej pustyni, gdzie przy wjeździe na trasę zastajemy znak uwaga, uwaga, najbliższa stacja benzynowa za 150km, a potem miasto, które okazuje się być wypisz, wymaluj Walkabout Creek z Krokodyla Dundee (do dziś zastanawiam się czemu tego filmu nie ma w ofercie medialnej samolotów do Australii) są okazją na niezapomnianą, momentami absurdalną przygodę.
1 i 2. droga z Ayer’s Rock do Alice Springs 3 i 4. Alice Springs
Brisbane
Samolotem przenosimy się do miasta studentów i misiów koala (nie są to misie, ale tak wyglądają, umówmy się). W Brisbane jedząc świeże pyszności ze zdrowych kawiarni, czy orientalne potrawy w jednej z restauracji przy rzece, możemy naprawdę odpocząć, a także zaspokoić swoją potrzebę przytulenia i zobaczenia niezliczonej ilości koali oraz podkarmienia kangurów, jeśli takową potrzebę mamy. Ja miałam i muszę przyznać, że wtulona jak dziecko, szara, ciepła kuleczka była wisienką na torcie całego wyjazdu (jest to oczywiście bardzo turystyczna możliwość, ale niecodzienna dla mieszkańców Polski, tak więc warto!).
panorama Brisbane
2 i 3. Koale w Lone Pine Koala Sanctuary
Hamilton Island
Prawdziwy raj na ziemi. Mała wysepka niedaleko największej na świecie rafy koralowej, gdzie czas i życie płyną inaczej. Tutaj trochę najpierw pozazdrościmy mieszkańcom, którzy w espadrylach przez cały rok na poranną kawę jeżdżą wózkiem golfowym, by później poczuć się jak oni umiejętnie kopiując ich zwyczaje, by na końcu wsiąść na statek i odpłynąć w celu zobaczenia najbielszej plaży (Whitsundays), o piasku tak krzemowym, że trzeszczącym i rafy, mieniącej się tęczowymi kolorami, zamieszkanej przez najdziwniejsze stworzenia kiedykolwiek widziane. Obowiązkowo.
Papugi Kakadu oraz widok na zatokę
1. Marina Hamilton Island 2. regaty podczas Audi Hamilton Island Race Week
Tak wyglądała moja podróż po Australii. Wsiadając w samolot powrotny byłam jednocześnie smutna i szczęśliwa. Zadurzyłam się w Australii, w jej ludziach, w stylu życia i w naturze. To naprawdę niesamowity i piękny kraj, tak różny od naszego i jednocześnie różny sam w sobie. Szczerze polecam podróż w te rejony i sama też nie mogę doczekać się powrotu.
Tekst i zdjęcia: Julia Krakowiak
Submit a Comment