Słodkie na papierze
Warto czekać na wiosnę. Warto czekać na kolejny odcinek ulubionego serialu. Warto czekać na pierwsze rezultaty diety. Chociaż w moim przypadku te nigdy nie nadchodzą. I obawiam się, że nie jest to kwestia źle dobranej diety.
Raczej dlatego, że w trakcie oczekiwania, napotykam na swojej drodze kolejną książkę kucharską. I wcale nie wymaga to specjalnego szukania. Jak wynika z mojej amatorsko przeprowadzonej kwerendy na amazon.com, w samych Stanach Zjednoczonych co roku ukazuje się ok. 10 tysięcy książek kucharskich. Załóżmy, że do moich rąk trafia 1 procent (jak do organizacji non profit). Czyli co 3 dni mam nowy powód aby wybrać się do sklepu/ na bazar, naładować koszyk niezbędnymi produktami i testować, testować do upadłego. Obecna triada (która ciągnie się od dwóch tygodni) upływa mi pod znakiem polskiej publikacji. Takiej, na którą warto było czekać kilka lat.
Pierwszy post na blogu „White Plate” pojawił się w maju 2006 roku. Ale na dobre, blogowa działalność Liski rozkręciła się rok później. Teraz Eliza Mórawska to nazwisko równie znane, co Magda Gessler, ale bez kontrowersji. Od lat blog White Plate jest piękną przystanią dla miłośników doskonałego jedzenia, prostych przepisów i zdjęć, które działają lepiej niż najlepsza przystawka. Nic więc dziwnego, że po latach ‚zaśliniania’ ekranów przez rzeszę fanów (na samym Facebooku jest ich prawie 30 tysięcy!), przyszedł czas na ‚zaślinianie’ książki. Wróć: umazanie książki jajkami, masłem i czekoladą. Bo bez tych składników do „Słodkie” nie podchodź!
Pierwsza książka Liski o uroczym tytule „Słodkie” to 55 zupełnie nowych przepisów na, nie zgadniecie, słodycze! Ciasta, torty, pierniczki, buchty, czego dusza zapragnie! Czyli pierwszy punkt już jest. Opublikowane przepisy są zupełnie nowe! Na próżno ich szukać na whiteplate.blogspot.com! No za to musi być drugi plus. Bo co to za filozofia zrobić książkę z przepisów, które już są na blogu? (Za to zdanie pewnie zaraz mi się oberwie w komentarzach. Nie mogę się doczekać!) Ilekroć kupuję książkę blogera/ kucharza prowadzącego stronę i znajduję w niej przepisy, które już znam, czuję się nieco oszukana. Bo może faktycznie, lubię piosenki, które już znam, ale przepisy wolę nowe. Im nowsze, tym lepiej. Więc drugi punkt już jest. Załóżmy, że skala jest sześciopunktowa. Przepisy same w sobie, są dokładnie takie, do jakich przyzwyczaiła nas Liska. Doskonałe! Czytelna lista składników, jasne wskazówki wykonania, krok po kroku. Książka nie wymaga żadnych wcześniejszych doświadczeń czy umiejętności. Oczywiście lepiej zacząć od łatwiejszych rzeczy: ciasteczek owsianych na wiosnę czy orzechowej tarty na jesień. Dla bardziej wprawnych są serniki (cała masa!), torty, torty bezowe i drożdżowe cuda. Przepisy, z których faktycznie będę korzystać? Za to punkt być musi, chociażby dlatego, że mam mnóstwo książek, które są piękne, a przepisy do niczego się nie nadają i wymagają składników z kosmosu. Tutaj wszystkie składniki są opisane na początku, opatrzone ślicznymi grafikami Joanny Starostin. Projekt graficzny jest perfekcyjny. Lubię takie książki. Takie, których samo przeglądanie dostarcza megaprzyjemności. Które czytasz z małymi samoprzylepnymi karteczkami w ręku, żeby zaznaczać przepisy, które trzeba przetestować w pierwszej kolejności. Które wizualnie atakują niesamowitą dawką światła, ciepła, wszystkich tych pozytywnych rzeczy, jakie kojarzą się z jedzeniem, kuchnią, dzieleniem się posiłkiem. No to mamy czwarty punkt. Piąty punkt nie wymaga uzasadnienia. Zdjęcia Liski są genialne. Kropka. Cenię takich kompletnych twórców: od idei, przez wykonawstwo słowno- obrazowe, po promocję. Szósty punkt byłby za cenę. Ale go nie ma. Książka kosztuje 69 zł. Sporo, jak na polskiego autora. Wiem, że Wydawnictwo Dwie Siostry, to mała, niezależna produkcja, a nie moloch w stylu Świata Książki. I że dobry projekt graficzny, twarda okładka i cała reszta kosztują. Ale mimo wszystko. 69 zł to duża kwota. Nie wiem czy 100 tysięcy czytelników bloga Liski nie zwróci na to uwagi. No ale powiedzmy sobie szczerze, nawet jeśli książkę kupi „zaledwie” ¼ jej fanów i tak mamy do czynienia z sukcesem wydawniczym. Więc teraz pozostało znowu czekać: na efekty diety i kolejną książkę. Mam nadzieję, że tym razem o chlebie. Bo wypiekowa działka specjalnie służy Lisce. A ja czekam. (Z wypiekami na twarzy. Puenta-suchar a’la Familiada była nieodzowna. Przepraszam.)
Submit a Comment