Tolerancja bylejakości – warszawskie Charlotte
Charlotte. Od wejścia pachnie świeżym pieczywem, w lokalu francuskie piosenki i gwar. Modne bistro jak zawsze przyciąga tłumy. Tylko obsługa zabija przyjemność, którą mogłabym czerpać z bycia w tym miejscu.
Zwykle na blogu piszemy o tym, co nam smakowało, gdzie nam się podoba. To nie dlatego, że nie zauważamy słabych punktów, ale dlatego, że moim zdaniem w życiu lepiej koncentrować się na pozytywnych rzeczach.
Z Charlotte mam już problem od jakiegoś czasu. Z wyboru, ze znajomymi czy moim partnerem tam nie chodzę, zdarzają się jednak spotkania służbowe, bo to ‚modne’ miejsce. Miejsce, w którym dobrze bywać, choć nie mam do tego przekonania czy ludzie, którzy studia mają już za sobą powinni bywać w Charlotte, które upodowały sobie ‚wylansowane’ nastolatki.
Co do Charlotte to podoba mi się koncept, miałam przyjemność poznać kiedyś uroczą współwłaścicielkę Justynę, ale nie rozumiem jednego – dlaczego właściciele – i my – klienci – tolerujemy absolutną bylejakość, lekceważenie i bardzo słabą obsługę lokalu. Kiedy dziś przed spotkaniem postanowiłam zjeść ‚szybkie’ śniadanie przypomniało mi się dlaczego Charlotte moim zdaniem lepiej omijać.
Najpierw nie mogłam doczekać się karty. Cała obsługa niemalże biegała w obłędzie po lokalu – fakt, że wypełnionym, ale kelnerów (na szczęście jakby się mogło wydawać) było tylu, że spokojnie powinni ‚ogarniać’. A od tego typu miejsca nie wymagam, jeśli chodzi o obsługę, bardzo wiele: dzień dobry, podanie karty, zapamiętanie (!), że należy wrócić po zamówienie, a potem z zamówieniem po jego realizacji do klienta. Tu kolejny problem bo moje zamówienie dotarło, ale już niestety kilka szczegółów kelnerowi umknęło – a znów właściwie pytanie czy umknęło, bo zamówienie przyjmował ktoś inny, a moją sałatkę (zalaną sosem balsamico w takiej ilości, że był to jedyny smak, który wyczuwałam, zneutralizowało nieco tylko domówione ciemne pieczywo) podała kolejna osoba.
W międzyczasie zadaję pytanie na facebooku, czy ktoś ma podobne doświadczenia w Charlotte? Od razu pojawia się kilka wpisów: że słaba obsługa to standard, że skoro to modne miejsce, to może sobie na to pozwolić. X pisze, że „wszyscy” mają słabe doświadczenia z obsługą – realizacja zamówienia trwa 40 minut i potem przynoszą nie to, co zamówiliśmy. Y opowiada, że z zamówienia dostała tylko sok, a koleżanka sałatkę – kelner na koniec wzruszył ramionami i zamiast przepraszam usłyszała, że to nie jego wina. Są też małe złośliwości o ‚zimnej kawie jako znaku rozpoznawczym’ czy też najgorszych winach w cenie najlepszych w mieście. Znalazły się też pozytywne uwagi, że obsługa się poprawiła. Mam więc nadzieję, że trafiłam na jej zły dzień.
Umówmy się, że Charlotte nie jest najtańszym miejscem w Warszawie, żeby oszczędnościami wytłumaczyć słabą i jak mi się wydaje mega młodą obsługę. Zresztą czy z młodością musi iść w parze bylejakość? Wydaje mi się, że nie. Z drugiej strony czy wiele możemy spodziewać się po młodzieży bez doświadczenia, która jest słabo opłacana?
W lokalu coraz więcej obcokrajowców, obok mnie siedzą Francuzi, którzy możliwe, że podobnie niekompetentną obsługę doskonale znają z paryskich bistro. Przecież obcokrajowcy, skuszeni świetnym PRem w zagranicznych mediach, o które Charlotte zadbało, więcej pewnie nie wrócą – nie ma znaczenia czy obsługa będzie wzorowa czy naganna.
Kelnerka z uśmiechem podchodzi do mojego stolika i zabiera rachunek z pieniędzmi, mówi dziękuję i znika… Po jakiś 10 minutach spotyka się nasz wzrok i nagle olśnienie! Nie dostałam reszty.
Informację o przyczynie chaosu znajduję na rachunku, na którym znajdziemy imię ostatnio obsługującej nas osoby. Bo w Charlotte nie ma jednego kelnera, nikt nie pamięta zamówienia, a na koniec prawdą stają się słowa ‚to nie moja wina’. Bo odpowiedzialność się rozchodzi.
Czytaj także wywiad ze współwłaścicielką Charlotte francuskie śniadanie
Submit a Comment