Smaki Bangkoku w Warszawie: Thaisty
Ciepłe wnętrze, pełne drewna i drobiazgów oraz kolorowe płytki w oddzielonej od części restauracyjnej kuchni budują pozytywny wstęp do tego co najlepsze i najważniejsze: aromatycznych tajskich smaków w Warszawie!
Okazja była specjalna, bo Thaisty wybraliśmy ze względu na kochającego pad thaia solenizanta. Niestety 36 stopni w cieniu spowodowało, że ledwo dobrnęliśmy do lokalu, który jak się okazało jest pozbawiony zarówno klimatyzacji, jak i wiatraków. Szeroko otwarte długie, szklane drzwi zapewniały małe powiewy wiatru, więc siadając niedaleko, upał był znośny.
Pierwszy duży plus ode mnie za wnętrze – po prostu uwielbiam jak restauracje, bistra czy kawiarnie mają swój klimat i urok. Thaisty wypełniają niskie stoliki, niektóre przy wygodnych kanapach, większe stoły, w przy których możemy siąść z grupą przyjaciół i duży wspólny stół, na który się zdecydowaliśmy.
Menu zostało podzielone klasycznie na przystawki, zupy, sałatki, a następnie określane jako dania główne: makaron i ryż, vege, mięsa, ryby i owoce morza i desery.
W przystawkach króluje satay z kurczaka z sosem orzechowym i szaszłyki z wołowiny, tzw. Thaisty BBQ. Zaskoczyły mnie sałatki – nie żebym była jakimś znawcą tajskiej kuchni ale liczyłam na sałatkę z zielonego mango czy pomelo, natomiast w menu znalazłam sałatkę z chrupiącymi boczniakami, chrupiącym szpinakiem i kurczakiem, a także z grillowaną, marynowaną karkówką. Oczywiście wszystkie ‚doprawione’ tajskimi ziołami.
W zupach już klasycznie, bo znajdziemy Tom Yum i Tom Kha, podobnie w sekcji makaron i ryż, dzięki czemu Maciek może spróbować pad thaia (do wyboru z krewetkami, kurczakiem i wersja wegetariańska z tofu). Pad thai wygląda smakowicie i podobno smakuje bardzo dobrze, tylko ostrzej niż w innych miejscach.
Miłośnicy mięsa nie będą mieli prostego wyboru: kusi rostbef wołowy z czerwonym curry, autorska golonka (z piklowaną marchwią, ogórkiem czy rzodkiewką, i słodkim ziemniakiem), a także kacza pierś.
Ja decyduję się na danie z sekcji ryby i owoce morza: na ‚dzikiego” łososia z pikantną sałatką z pomelo – głównie ze względu na wspomnianą sałatkę, która należy do moich ulubionych tajskich smaków! I tu wielka niespodzianka i rozczarowanie – dobrą chwilę później (co uważamy za plus, bo na przygotowanie świeżego posiłku potrzebny jest czas) pojawia się mój łosoń – piękny i pachnący, ze słodkim mango. Finalnie danie było przepyszne, ale najbardziej zaskoczył mnie fakt, że nie zostałam poinformowana, że pomelo brak. Zastanawiam się czy kucharze założyli, że nie odróżnię pomelo od mango?
Ale podkreślam – było danie było pyszne i bardzo duże.
Dodatkowo w tym momencie można spróbować dań z karty lipcowej (jak zakładamy każdego miesiąca będzie inne menu).
Podobało nam się:
– aranżacja wnętrza i zwracanie uwagi na szczegóły, na przykład rachunek jest serwowany w mini wózku marketowym, wypełnionym cukierkami
– spory wybór dań w menu
– otwarta kuchnia, dzięki czemu można było obserwować pracę tajskich kucharzy i jednego, jak zakładamy, Polaka
– miła obsługa
– super smaczne i przede wszystkim bardzo aromatyczne jedzenie!
– egzotyczne napoje: w tym o smaku mango i kokosa
Submit a Comment