72 godziny w Apulii #2
- Paulina Grabara
- On października 31, 2016
Po pierwszym dniu apetyt na dalsze odkrywanie Apulii wzrósł. Plan następujący: wracamy na lunch do Monopoli, potem oglądamy domki trulii w Alberobello, a na koniec na kolację jedziemy do położonego na wzgórzu miasteczka Ostuni.
Czytaj:
Dzień zaczynamy bardzo spokojnie w naszym B&B Le 3 Sorelle – kawa, mortadela, domowej roboty dżemy i lokalny ser. Wloskie śniadania nigdy nie należały do moich ulubionych, ale aromatyczna kawa, jogurt z kawałkami brzoskwini i płatki serwowane w ogrodzie pod drzewkiem pomarańczowym smakują najlepiej na świecie.
Po godzinie 11 spokojnie ruszamy w kierunku Monopoli – dwupasmowa droga mija szybko i po nieco ponad pół godzinie jesteśmy w miasteczku. Monopoli to miasto powstałe z wody, z linią wybrzeża ciągnącą się przez 15 kilometrów, z pięknymi klifami i uroczym starym portem, w którym poczujemy prawdziwego ducha miasta. O jego pięknie świadczy też zamek i zbudowany w XIII wieku pałac Martinelli, w którym podziwiać możemy osiem neo-gotyckich łuków. Największą atrakcją turystyczną jest Basilica Cattedrale Maria Santissima della Madia – bogato i misternie zdobiona świątynia, której wnętrza dla wielu są wystarczającym powodem, aby odwiedzić Monopoli.
My postanowiliśmy sprawdzić smaki w tym rybackim miasteczku i udaliśmy do rekomendowanej już na intopassion.com restauracji Osteria Perricci.
Rodzinna tawerna ze zdjęciami, obrusami z ceraty i jak zakładamy po przywitaniach – lokalnymi mieszkańcami, którzy przychodzą tu na jedzenie. To dobry znak myślimy. Maciek na spróbowanie bierze popularny lokalny specjał orechiette w sosie pomidorowym z mięsem. To rodzaj małych uszek, które często wyrabiane na ulicach miasteczek i sprzedawane mieszkańcom i turystom. Jednak nie na włoskie primi piatti tu przyszliśmy, a na świeże ryby i owoce morza. Maciek zaczyna od krewetek, które są idealnie miękkie i świeże, ja od smacznej całej ryby. Na drugą rundę ponawiamy zamówienie jeszcze porcji krewetek oraz prosimy o mule bez makaronu. Nie do końca możemy się dogadać, o co nam chodzi ale pomagają wszyscy Włosi z sąsiednich stolików- i się udaje – dostajemy miskę najświeższych, rozpływających się w ustach muli, co zaskakujące w sosie z dużą ilością pieprzu. Doskonały posiłek! Gdy zbliża się 15 i w drzwiach stają turyści właściciel ostrzega ich, że na koniec mogą dostać tylko makarony, ale nie mają nic przeciwko. My opuszczamy lokal i przenosimy się do włoskiego baru – ja na kawę, a Maciek na lody. La Dolce Vita!
Po tych wszystkich kulinarnych rozkoszach jesteśmy gotowi ruszyć dalej – to główny punkt naszej wycieczki – turystyczne miasteczko z domkami trulli – Alberobello. Ze względu na dużą liczbę turystów, którzy fotografują się przed co drugim domkiem, najlepiej udać się tam poza sezonem (jak my!). Krótki spacer w górę wzdłuż okrągłych kamiennych domków ze stożkowatym dachem. Trulli zostały wpisane na listę UNESCO. Po krótkim spacerze warto zatrzymać się w sklepiku na dole – możemy tam kupić ciekawe rzeczy, takie jak wyprawione piranie do powieszenia czy postawienia, malowane autka i żołnierze z metalu, wiszące ozdoby z kolorowych muszli. W przeszłości trulli były domkami rolników, w których składowano narzędzia, spały zwierzęta, a czasem kobiety, gdy mężczyźni wyruszali na żniwa. Dziś w całym miasteczku, jak i jego okolicach możemy zobaczyć domy z trulli jako szopom czy pomieszczeniem gospodarczym.
Oboje zgadzamy się, że Alberobello warto zobaczyć, ale krótki spacer jest wystarczający. Udajemy się do samochodu i podejmujemy szybką decyzję i ruszmy do Ostuni na kolację. Zwane Białym Miastem, dumnie ulokowane jest na wzgórzu – zatrzymaliśmy się na zakręcie, aby zrobić zdjęcia, ale niestety nie wyszły, bo był zmierzch. Ostuni sprawia wrażenie starodawnej osady – wszystkie domy są pobielone, Stare Miasto otoczone jest murami, a na czubku wzgórza znajduje się katedra. Niewątpliwą atrakcją dla zwiedzających będzie zamek Zevallos oraz Kościół San Francesco d’Assisi.
Podczas spaceru wąskimi uliczkami, wśród białych domków, przypomniał mi się urok greckich wysp. Po 19 udaliśmy się w kierunku Taverna della Gelosia – miejsca, które zarekomendowała nam właścicielka naszego B&B z Bari. Tawerna ulokowana jest „tarasowo” na wzgórzu – możemy wybierać wśród stolików na zewnątrz i wewnątrz. Atmosfera jest boska, a menu – ponoć wyborne. Na przystawkę decyduję się na talerz lokalnych przysmaków, natomiast Maciek wybiera czarny ryż z krewetkami z primi piati. Moje przekąski są świetne! Zaskakujące smaki trudno rozpoznać, ale większość to specjalnie przygotowane warzywa w formie past czy smażonych kulek, jest też kiełbasa z grzybami i mozzarella. Restauracja specjalizuje się w daniach mięsnych – największym zaskoczeniem jest dla nas golonka, którą dostaje Maciek (po tłumaczeniu kelnera z włoskiego spodziewaliśmy się kotletu wieprzowego) – całość w delikatnym sosie z dodatkiem miodu i świeżych ziół. Podsumowując – doskonałe doświadczenie kulinarne, choć dla obojga mogłoby się zakończyć na przystawkach. Wielkimi fanami mięs po prostu nie jesteśmy.
Jest już 21 (jak na południowe Włochy to moment, w którym dopiero wielu gości przybywa na kolację). My kierujemy się do samochodu i wracamy do apartamentów w Bari. Kiedy już docieramy, nie pozostaje nam nic innego jak powiedzieć sobie Buena Notte, bo jutro czeka na nas kolejny – ostatni już dzień!
Save
Save
Save
Save
Save
Save
Save
Save
Save
Save
Submit a Comment