Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image

INTO passion | Listopad 22, 2024

Scroll to top

Top

No Comments

Azerbejdżan

Azerbejdżan
Maciej Kuczyński

Gdy w Polsce powoli budzi się do życia wiosna, wracam wspomnieniem do ubiegłego lata i przenoszę się do kraju, gdzie zasada Pareta widoczna jest na gołe oko. Gdzie osiemdziesiąt procent państwa jest ubogie, a dwadzieścia ocieka luksusem. Gdzie na wjeździe wita Was Prezydent, a później jego wzrok nie opuszcza przez całą podróż spoglądając z billboardów niczym gwiazdy przechodzące do popularnej sieci telefonii komórkowej w Polsce.

Screen Shot 2019-04-17 at 11.19.06

 

Ab ovo! Jeśli myślicie, że Azerbejdżan, sąsiad Gruzji jest równie gościnny, to na pewno nie dotyczy to „otwartych” granic. Konieczna wiza i dosyć surowe spojrzenia celników czynią wejście, tak, tak, jako współpasażer nie mogłem wjechać do Azerbejdżanu, a musiałem wejść pieszo, dosyć traumatycznym. Tym bardziej, jeśli po drugiej stronie wita Was szereg spojrzeń, stado psów, krowie łajno i brak Twojego auta! Tak też pierwsze godziny w Azerbejdżanie spędziłem czekając na współtowarzysza i będąc karcony wzrokiem za pokazanie kolan. Mea culpa, nie przygotowałem się na konserwatywny ubiór przy 40 stopniach Celsjusza.

Auto odnalezione, długie spodnie przywdziane, zaczyna się podróż. Najpierw zielono jak w Gruzji. Droga przebiega przez magiczny las z powyginanymi drzewami. Czas się zatrzymuje, na konarach zawieszone leżanki mieszczące całe rodziny, kolorowe koce, hamaki, huśtawki, stragany pełne miejscowych przysmaków. Gigantyczne, naturalne, owocowe „żelki” przypominające witraże i… dwójka europejczyków z palarni kawy Etno Cafe, która zatrzymuje się, rozkłada sprzęt i zaparza drippa. Ku zdziwieniu wszystkich zebranych – kawa? a gdzie herbata? Ok, mogę dostosować spodnie, jednak pić chcę to, co lubię!

Ale do Baku! No właśnie, w drodze do Baku przyjemnością okazuje się tankowanie, wyobraźcie sobie benzynę w cenie 1,50 zł za litr. Przed samym miastem Cezarego Baryki postanawiamy znaleźć jedną z największych naturalnych atrakcji Azerbejdżanu – błotne wulkany. Nawigacja uruchomiona, obszar znaleziony. Zjeżdżamy z drogi – o zgrozo osiem pasów w jedną stronę! Przekraczamy mury, które traktowałem jako barierę dźwiękochłonną, a okazało się, że są ścianą między nowoczesną autostradą, a biedą ukrytą w chałupach i niewidoczną dla pędzących do luksusowego świata drugiego Dubaju. Dojeżdżamy do mety, a przed nami ukazuje się wielkie śmietnisko. Wychodzimy. Przed nami misja znalezienia błotnistych wulkanów. Jedyne co znajdujemy to krowie kości. Poszukiwania odkładamy na kolejny dzień (okażą się równie nieskuteczne), w końcu w Azerbejdżanie znajduje się 80% błotnych wulkanów całego świata (śmiem wątpić). Dojeżdżamy do Baku.

Baku, drugi Dubaj, niezwykle czysta metropolia pilnowana przez policjantów, którzy przewyższają liczbę turystów. Drogie kamienie na chodnikach, wspaniała promenada, monumentalne gmachy, urokliwa starówka i co chwilę wyłaniające się ogniste płomienie – trzy wieże, symbol nowoczesności Azerbejdżanu. Wróćmy na chwilę do skarbów historii. Stare miasto jest tak urokliwe jak Silent City na Malcie. Styk Europy, Azji i Afryki, tu się miesza wszystko, z jednej strony czujemy się jak w starożytnej zabudowie Egiptu, czujemy powiem wiatru z Italii i widzimy arabski przepych niczym z Baśni Tysiąca i jednej nocy. Dla odmiany współczesne, historyzujące centrum tuż obok. Najdroższe marki świata, a między witrynami kolejne szisza bary i… kebab. Król azerskiej kuchni. Nigdzie nie widziałem, żeby Kebab był wyniesiony do takiej rangi (nawet po całonocnej imprezie!). Wieczorem obowiązkowy pokaz świateł na płonących wieżach – wariactwo współczesności.

Azerbejdżan to również wybrzeże Morza Kaspijskiego. Pierwsze zanurzenie wzbudza obawy. Ale to nie woda, bo jest niezwykle czysta. To gigantyczny potwór na przeciwko – platforma wiertnicza. Co ciekawe technologię wydobywania ropy z dna morza, właśnie w Azerbejdżanie wynalazł Polak. I choć myślałem, że najpopularniejszym Polakiem wśród Azerów będzie ich największy polski ambasador – Żeromski, to ku mojemu zaskoczeniu, policjant zapytany o kraj pochodzenia powiedział „Zieźniczek”. No nie wierzę! A Robert, międzynarodowa gwiazda piłki?!

Wracając do gościnności Azerów, ostatnia noc, tym razem na dziko. Marzenie, aby obudzić się z widokiem na morze. Przekraczamy bramę i wielki mur. Znajdujemy miejsce do rozbicia obozu. Nagle nawiedza nas mówiący tylko po azersku i rosyjsku człowiek. Budzi moje podejrzenia. Woła towarzysza, tłumaczy, że „stojanka nie tutaj”. Towarzysz odchodzi, żeby zobaczyć, dokąd mamy się skierować. Znika z Azerem. Mija 45 minut. Mam parę planów ucieczki, przygotowany numer do zgłoszenia napaści. Wraca, jakby nigdy nic. Został zaproszony do domu w starym silosie. Ubogie domostwo, dzieci wykrzykujące cyfry po angielsku, wtem pojawia się czaj i nie możesz opuścić domu. Oferta na rozbicie obozu na podwórku, skorzystania z wody i gościnności równej co gruzińska. Te narody żyją jednak obok siebie.

Z Baku do wschodniej granicy kraju prowadzi autostrada, pozbawiona skrętów, najdłuższa prosta droga, jaką jechałem. 90 km/h, nikt nie jedzie szybciej, jakby przekroczenie prędkości było największym przestępstwem. Ale jazda pod prąd na autostradzie to już nie! Prędkość kontrolują naprzemiennie fotoradary i twarz Prezydenta.

Postój na kebaba. W końcu trzeba kosztować miejscowej kuchni. Wybieramy najmniej okazałe miejsce. Zasiadamy do stołu. Wzrok pada na jasnowłose towarzystwo przy stoliku obok – Polacy! W końcu kto inny zatrzymałby się w środku półpustyni, przekroczył ścianę oddzielającą nowoczesną autostradę od biedy i smakował coś, czego u siebie by nie dotknął.

Na koniec zostały ostatnie pieniądze i plan na wlanie do baku tyle azerskiej ropy, ile się da. Dojeżdżamy do ostatniej miejscowości. Za kilkadziesiąt metrów granica. Brak stacji. Ostatni sklep. Trudno, wydamy na słodycze. Słodyczy brak. Chemia, zegarki Louis Vuitton. Pada pytanie: „Benzin?”. Pada twierdząca odpowiedź. Zostajemy wyproszeni ze sklepu. Sprzedawca wsiada do naszego auta i nawiguje w bocznych uliczkach. Dojeżdżamy do „miejscowej stacji benzynowej”. Wita nas starsza Azerka, pokazujemy nasz majątek, dając znać, że za wszystko. Kobieta wraca z pięciolitrowymi baniakami pełnymi benzyny. Dostajemy tyle litrów, ile wart nasz majątek. Chcemy dać napiwek. Zostajemy skarceni, a Azerka wraca ze słoikami o różnej pojemności, by dać nam tyle mililitrów, na ile nas dodatkowo stać. W między czasie w wiosce nastają kompletne ciemności – koniec prądu. Wróci rano. A my wracamy już do Gruzji. Ale też rano, bo wybrane przez nas przejście graniczne zamknęli o 21.

Polecam! Maciej Kuczyński

Processed with VSCO with m5 preset

Processed with VSCO with c1 preset

Processed with VSCO with m5 preset

Processed with VSCO with m3 preset

Processed with VSCO with c1 preset

Processed with VSCO with c1 preset

Processed with VSCO with m3 preset

Submit a Comment