ALBANIA: BUNKRÓW NIE MA, ALE I TAK…
Myślę, że Laska nie spodziewał się, że jego kultowe słowa (Chłopaki nie płaczą, 2000) staną się niejako niezbędnym zdaniem przy wspomnieniach z Albani. W końcu „turystyczną atrakcją” bałkańskiego państwa jest… bunkier. Bunkier, z którego sami Albańczycy nie cieszą się aż nadto. Nie dziwi, gdy poznamy kawałek historii państwa rządzonego przez Envera Hodżę. Ale bunkry zostawimy na deser tego subiektywnego przewodnika.
IG: @maciek.kuczynski, @intopassion.pl
Albania bezdyskusyjnie leży na Półwyspie Bałkańskim, sąsiaduje z Grecją, Czarnogórą, Macedonią Północną, Serbią i Kosowem. Wydawałoby się, że takie sąsiedztwo wpłynie na kulturę państwa, a tu zaskoczenie.
Albania to miks wpływów włoskich, tureckich, arabskich. Zdaje się trochę oderwana od tego, co rozumiemy pod pojęciem „Bałkany”. Religią przodującą jest islam, a narodową potrawą „pica” (tak, tak, włoska pizza). Bałkańska pozostaje gościnność i… rakija. Albańczycy są niezwykle mili, pomocni, ale nienachalni, na targu nie będą nas nagabywać, a wręcz poczekają na pierwszy krok klienta. Brak znajomości angielskiego przykrywają otwartością w używaniu swojego języka… niezrozumiałego dla Polaka. Taki albański monolog może trwać dość długo, dopóki nie okażemy zrozumienia tego, co słyszymy. Albański wydaje się zasługiwać na opinię węgierskiego – oderwany od rzeczywistości. Czytając o grupach językowych, faktycznie obecność tych języków dziwi, mając tak wpływowych sąsiadów dookoła. Ale cóż, nie wiemy, kto i gdzie poszedł spod wieży Babel.
Chyba najwyższe kryterium w kategorii #mustsee zajmuje ten, kto chwali się wpisem na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Na szczęście i takie atrakcje znajdziemy w Albanii. Berat, miasto tysiąca okien, miejsce, które najbardziej urzekło mnie w tym kraju. Wyobraźcie sobie włoskie, stricte toskańskie, kamienne miasteczko, pełne wąskich, klimatycznych uliczek, a teraz dodajcie do tego ciszę, spokój i brak turystów.
Tak, Berat umieszczam na szczycie mojej listy „najmniej oblężona atrakcja turystyczna”. Przy czym chciałbym podkreślić, że nie jest to spowodowane niską atrakcyjnością tego wyjątkowego miasta. Brak marketingu? Problemy z dojazdem? Możliwe, ale Albańczycy powinni postawić na Berat, bo jest czym się chwalić. Położenie na zboczu góry, miasto pnące się ku szczytowi, patrzące dookoła z tysiąca okien, wydaje się lekko przestraszone, choć jednak otwarte i bardzo przyjemne w środku. Spacer uliczkami zachwyca, śródziemnomorska roślinność wyłania się z kamiennej posadzki, winogrona nad głową i cień przed słońcem Albanii. Nad miastem góruje zamek, a raczej jego pozostałość. Miejsce, które pozwala na dalsze spacery, równie urokliwymi uliczkami, choć już tutaj znajdziemy tętniące życiem knajpki i trochę więcej turystów. Aż chciałem im szepnąć, że poniżej jest jeszcze ładniej. Berat – polecam!
Drugi albański wpis na liście UNESCO to Kruja, kolebka kultury państwa, numer jeden w przewodnikach – ku mojemu zdziwieniu ilością poleceń wygrywa z Beratem. Finalnie Kruja jest spore, otoczone skalistymi górami, gdzie w klimacie niczym z azjatyckiego miasta przemierzamy kręte ulice. Docieramy do miejsca, które stanowi turystyczne centrum Albanii. A tam zabytkowa, choć zrewitalizowana ulica imitująca dawny targ turecki. Ładnie, choć to taki mały „disneyland” wciśnięty w miasto.
Nie dokonując zakupów miejscowych souvenirów, spacer uliczką skończymy po 10 minutach. Na mecie znajduje się zamek, choć, znów, to jego współczesna wersja. Stanowczo mniejszy niż ten w Beracie, choć z zachwycającym widokiem na miasto. Mimo mojej subiektywnej oceny wyższości miasta tysiąca okien, to Kruja jest prawdziwą turystyczną atrakcją ubraną we wszystkie niezbędne dodatki, mamy tu sporo knajp, od fast foodów po smaczne restauracje regionalne (tu polecę szczególnie KROI). Będąc w państwie wielkości województwa mazowieckiego, nie mogłem odpuścić wypadu do jego stolicy, w końcu wszędzie tu blisko. Nadmienię fakt, że wypożyczenie auta w Albanii jest dość tanie, a sama podróż, choć wydaje się przerażająca, jest bardzo spokojna.
Albańczycy nadużywają klaksonu, taka natura, jednak jeżdżą bardzo powoli, co pozwala uniknąć konsekwencji niechcianych manewrów. Prawdziwą przeszkodą jest stan dróg, a niekiedy ich brak, o ile drogę traktujemy jako asfalt lub beton. Miejscowe autostrady mają ograniczenie do 90 km/h, a zjazd z głównej drogi kończy się sporym obniżeniem jakości nawierzchni. Wracając jednak do kierunku zwiedzania – Tirana, „prężnie rozwijająca się” stolica Albanii. Na tym pozostanę, jest
to miasto, które wpadło na pierwsze miejsce mojej subiektywnej listy „najmniej ciekawych miejsc na świecie”. Podkreślam tutaj, że odkrywanie potencjału, czy też fascynacja brzydotą są mi bliskie (choćby liczne wspomnienia z gruzińskiej Chiatury). Tirana jednak zdaje się mieć bardzo schowany potencjał, a jej budująca się tożsamość architektoniczna nie potrafi jeszcze zainteresować. Dajmy jej jednak szansę.
Po urbanistycznych atrakcjach warto zwrócić uwagę na to, co Albańczycy zastali w swoim kraju i… nie do końca szanują. Natura była tu hojna i obdarzyła Albanię pięknym, piaszczystym wybrzeżem, śródziemnomorską roślinnością, drzewkami oliwnymi na każdym rogu, winogronami, figowcami i granatami. Tu egzotyczne owoce możemy jeść prosto z drzewa. Albańczycy wiedzą, że ciepła i krystaliczna woda, szerokie plaże mogą stanowić magnes dla turystów. Riwiera Albańska, czy też okolice Durres, gdzie sam miałem przyjemność wypoczywać, to kurorty z prawdziwego zdarzenia. Linia zadbanych hoteli, szeroka promenada, ogródki restauracyjne ustawione w stronę zachodzącego słońca i równe rzędy leżaków pod palmami. W Albani można wypocząć i spę-
dzić wakacje w stylu „all inclusive”. Czuć tutaj chęć zrobienia biznesu z turystyki i widać coraz śmielsze poczynania Albańczyków. Trzymam za nich kciuki, bo tłumy turystów pozwolą na bogacenie się państwa, które potrzebuje jeszcze sporo inwestycji. Jednak w tym wszystkim jest jedna poważna rysa – śmieci. Niestety kultura Albańczyków nie obejmuje wyrzucania papierosowych petów czy piwnych kapsli do kosza, tym samym ich ilość w piasku może równać się niebawem ilości jego ziarenek – jakby to się nazywało, petopiasek? Zatem jeśli ktoś zna jakiegoś ministra z Albanii, to uprasza się o wprowadzenie wysokich kar za śmiecenie i przeprowadzenie akcji edukacyjnej o charakterze ekologicznym. Innym problemem będzie tu kwestia wywozu i składowania śmieci, jednak to temat polityczny, a w tę wolę się nie mieszać.
Na koniec tego krótkiego przewodnika po Albanii wrócę do bunkrów. Wyobraźcie sobie, że nie jest to pozostałość II wojny światowej, a spuścizna wspomnianego wcześniej dyktatora rządzącego państwem do 1985 roku. Otóż człowiek ten, z obawy przed atakiem nuklearnym na swoją ojczyznę, wpadł na pomysł programu społecznego „bunkier dla każdej rodziny”. W tym czasie w Polsce, jak grzyby po deszczu, rosły bloki z wielkiej płyty, a w Albanii „grzybki” wkopane do połowy w ziemię, z jednym „oknem” i pomieszczeniem. Podobno ilość bunkrów w Albanii bliska była milionowi, a jeden przypadał na 4-8 Albańczyków. Co ciekawe, w kontekście ataku nuklearnego bunkry nie zostały użyte. Dyktator zmarł, a Albańczycy budując demokratyczne państwo zostali z niechlubną pamiątką. Co z nią dziś zrobić? Rozumiem doskonale negatywny stosunek, Polacy też nie doceniali początkowo PKiN w centrum Warszawy, jednak po czasie stał się swoistym symbolem naszej stolicy. Mnóstwo bunkrów zostało rozebranych, stąd też tytuł artykułu „Bunkrów nie ma”, wiele jest wciśniętych w tkankę miejską lub zasypanych, a niewiele zostało wyeksponowanych. Myślę jednak, że kolejne pokolenie Albańczyków, które nie będzie miało osobistego stosunku do czasu rządzonego przez Hodżę, a okres ten znać będzie tylko z opowieści rodziców i dziadków, wykorzysta bunkry. Fakt, że w latach 70. doprowadziły niejako do finansowych problemów Albanii, zmieni się i dziś będą przynosić pieniądze jako atrakcja turystyczna, która będzie ściągać turystów z całego świata.
Albania to świetny kierunek na ekonomiczny urlop wypełniony słońcem i błogim relaksem. Ilość #mustsee nie przytłoczy, wewnętrzne „ja” nie będzie toczyło bitwy myśli między „zwiedzaj”, a „leż na plaży”. Ceny w Albanii są bardzo niskie, w restauracji obiad na dwie osoby nie przekroczy stu złotych, a jeśli odpowiednio pobuszujemy, to zjemy przepyszną kuchnię bałkańską lub świeże owoce morza. Choć fanem tego, co niedawno pływało, nie jestem, to bardzo polecam restaurację Sapore di Mare w Golem. Myślę, że cała egzotyka kojarząca się z Albanią jest trochę przereklamowana, a jest to bardzo przyjazne miejsce na udany urlop – polecam i każdemu życzę równie dobrze spędzonego czasu na poszukiwaniu bunkrów!
Submit a Comment