Jogging w Kenii
- Paulina Grabara
- On grudnia 1, 2014
Dobrze, że nie spotkałam żadnego Kenijczyka, który ‚trenuje’. Bo zrobiłoby mi się tylko głupio. Albo przykro. Miałam trochę przerwy, ale radość z biegania w cieple i ‚zwiedzania’ okolicy wygrała. Bieganie w różnych miejscach daje mi ogromną frajdę – pozwala obserwować lokalne życie, trochę jak przez dziurkę od klucza.
Trochę się nie mogłam zmotywować, a trochę doczekać. Jak pójdzie?. Czy dam radę?. Mimo, że słońce schowało się za chmurami kenijska pogoda jest daleka od określenia jej jako ‚chłodnej’ czy umiarkowanej.
Na początek przez marne 32 minuty oglądałam świat poza hotelem. Mieszkam w Kivulini Resort, oddalonym piaskową drogą od Malindi – wzdłuż drogi mieszkają z jednej strony mieszkańcy z drugiej, zawsze od strony oceanu, miejsce znalazły luksusowe hotele.
Najczęstszym środkiem lokomocji jest motocykl. Zwykle gościł 3 osoby i niezliczoną liczbę wiaderek czy karnistrów na benzynę. Czasem poza kierowcą, którym za każdym razem był mężczyzna, były dzieci, czasem turyści. Drugim typem pojazdów były samochody z przyciemnianymi szybami. Raz na jakiś czas mijał mnie jeep czy rower.
Generalnie ‚dziewczynka’ jak nazywa mnie ukochany (łudzę się, że z odległości wieku nie widać) to spora atrakcja dla lokalnych mieszkańców. Chyba nieczęsto akurat na tej dojazdowej drodze spotykają spacerowiczów czy ‚biegaczy’. W samochodach otwierały się okna i słyszałam uroczę ‚hello’. Najbardziej zachwycająca była grupka dzieciaków- bawiły się wokół drzewa (oczywiście niektóre na) – pozdrawiały mnie przekrzykując się nawzajem ‚ciao’ ‚ciao’. Kiedy wracałam jedno wskoczyło na skałkę, zaczęło tańczyć, śpiewać i klaskać.
Wtedy nie myśli się ile minut minęło.
Dla mnie takie bieganie będzie nie tylko inną przyjemnością niż bieżnia ale też innym doświadczeniem.
Poniżej kilka zdjęć z joggingu – domków z blachy, dzieciaków wokół drzewa i w końcu bramy hotelu.
Submit a Comment