Moje TRAVEL BUCKET LIST 2019 #1
- Paulina Grabara
- On grudnia 18, 2018
#mybucketlist To nie jest zwykła lista, jaką robimy idąc do marketu (ja nie robię) lub wypisując zadania pracowe (takie „to do list” robię z kolei regularnie i uważam je za bardzo pomocne). BUCKET LIST nie ma dla mnie za bardzo odpowiednika w języku polskim i jest czymś, co bym określiła jako “lista marzeń do spełnienia”.
Jako totalny freak na punkcie wyjazdów, który lubi już samą atmosferę na lotniskach, ekscytację związaną z nowym i nieznanym, mam kilka miejsc, w które chciałabym dotrzeć. Niekoniecznie w 2019, ale po prostu raz w życiu. Co więcej, jakoś tak się składa, że gdy bardzo chcę gdzieś dotrzeć (np. do Birmy), to zwykle wszystko układa się tak, że w podróż wybieram się “niedaleko”, ale zupełnie gdzieś indziej (np. do Indii, które z kolei na mojej liście podróżniczych marzeń nigdy nie były, a które mnie wzdłuż i wszerz zachwyciły).
Nazwy jednych miejsc zaznaczam w książkach, inne notuję gdzieś na przypadkowej stronie w kalendarzu. Jeszcze inne zaznaczam, gdy natrafię na nie na Instagramie. Są jednak i takie miejsca, które wyryły się w mojej głowie i bardzo spokojnie czekają na moment, kiedy się w nich pojawię.
Generalnie nigdy nie robiłam na kartce jednej listy marzeń, do której dopisuję kolejne miejsca, nie mam więc też czego odhaczać. No chyba, że w głowie. Lubię jednak bazgranie na skrawkach papieru. I lubię Azję, szczególnie Południowo – Wschodnią, w której bezkres morza łączy się tropikalną roślinnością, gdzie aromatyczne potrawy czy zachwycające kompleksy świątynne pobudzają moje zmysły. Na kartce zanotowałam kiedyś wyspy Gili, wspomniała mi o nich znajoma, która to z kolei zaznaczyła je podczas czytania książki “Jedz, módl się i kochaj”. Kiedy dotarłam do Indonezji na miesięczną wyprawę, okazało się, że zabrakło jednak czasu, a może i chęci, by tam dotrzeć. Wróciłam kilka lat później na Bali, ale tym razem wprost z lotniska w okolicach Denpasar skierowałam się do portu, a następnie na Gili, bo nigdy o nich nie zapomniałam.
Boję się trochę miejsc, na które bardziej lub mniej świadomie czekam. Boję się, że mnie rozczarują – i chyba największy mój niepokój był związany z odwiedzeniem kompleksu świątyń Angkor w Kambodży. Bo przecież napisano o nich już tak wiele, zachwycali się najwięksi, a skoro oczekiwania są wielkie, to tak łatwo im nie sprostać. Ale Angkor był dla mnie oszałamiający, tak samo intensywnie, ale i zupełnie inaczej chłonęłam go za pierwszym, jak i drugim razem. Był urzekający. Jest dla mnie jednym z najpiękniejszych dowodów ludzkiej wielkości, wrażliwości, wytrwałości i pracowitości. Ludzkiej potęgi.
Czy macie takie miejsce, o którym myślicie z pewną nostalgią, tęsknotą i zaciekawieniem zarazem? Moim marzeniem była i jest Afryka. Chyba najbardziej poznaję ją dzięki filmom, dokumentalnym, jak i fabularnym: Pożegnanie z Afryką, Biała Masajka, Krwawy diament … to tam padły słowa, że ziemia w Afryce jest czerwonawa od ilości przelanej tam krwi. Afryka to dla mnie najbardziej czyste w swojej postaci zderzenie piękna świata i niszczącej natury człowieka. To tragedia i piękno, spokój i pewien lęk przed nieznanym. Byłam w Maroku, Tunezji, Egipcie, ale swoją Afrykę odnalazłam dopiero w Kenii: śniadanie na sawannie, kąpiące się w Marze krokodyle i hipopotamy, skradające się tuż przed polowaniem lwy … Masajowie, którzy z bydłem przemierzali wielkie przestrzenie i handlujący na bazarkach Kikuju.
Marzę, by wrócić do Afryki, wiem, że będę zachwycona Kapsztadem z charakterystyczną Górą Stołową, kolorowymi przebieralniami na plaży St James Beach czy nieco dalej pingwinami na plaży Boulders. Czekam, by wrócić do Masai Mara, kiedy zwierzęta wyruszają na Wielką Migrację do Serengeti. Zachwycona Governors Camp w Masai Mara, znalazłam informację, że prowadzą również działalność na terenie Parku Narodowego Virunga. Po obejrzeniu zdjęć zapragnęłam, aby tam pojechać. Obrazy piękna Virungi stały się jeszcze bardziej wyraziste po obejrzeniu współprodukowanego przez Leonardo di Caprio filmu dokumentalnego o tym samym tytule. Część terenów parku Virunga niestety objętych jest działaniami wojennymi, ale mam nadzieję, że kiedyś wybierzemy się tam na trekking wraz z córką w poszukiwaniu goryli górskich.
Swoje miejsce znalazłam też przed laty w Nowym Jorku. Nie znam Stanów, a bardzo bym chciała je poznać. Dwa razy w Nowym Jorku tylko zaostrzyły apetyt, Waszyngton pokazał mi, jak ciekawie może być tam, gdzie się tego nie spodziewamy. Z cyklu rodzinne podróże chciałabym wynająć campa lub stary amerykański samochód i zjechać Kalifornię od góry aż po sam Meksyk, zatrzymując się w przydrożnych motelach i popijając kawę w Diner. W końcu są też miejsca piękne zdjęciowo, gdzie bardzo bym chciała kiedyś dotrzeć – je najczęściej wyszukuję na Instagramie: greckie miasteczko Oia, niebo pełne balonów w tureckiej Cappadocii, plaża z flamingami na Arubie czy w domki na wodzie na Malediwach. Są Hawaje, Kolumbia … Lista, jak widać, jest długa, ale że wierzę, że prawie wszystko jest możliwe, mam nadzieję, że dotrę przynajmniej do większości wspomnianych miejsc. A wy jakie macie miejsca na Waszej Bucket List?
Submit a Comment