Kivulini Luxury Resort/KENYA
- stylish travellers
- On grudnia 6, 2014
Hotel kładzie akcent na wypoczynek – piękny tropikalny ogród, liczne intymne zakamarki z pięknym widokiem oraz uważna i przyjazna obsługa.
Do hotelu docieramy kilka minut przed północą – droga z lotniska trwa około 2,5 godziny. Spory ruch jest w wioskach, które mijamy, bo sobota to dla Kenijczyków czas zabawy. Resort znajduje się kilka kilometrów od Malindi i popularnego kurortu Watamu.W recepcji czeka na nas Paola – Włoszka, która zajmuje się hotelem (należy do włoskiej sieci). Ze względu na porę wypełnianie dokumentów przekładamy na następny dzień, częstujemy się powitalnym koktajlem (orzeźwiający miks świeżych soków) i idziemy do pokoju. Za chwilkę obsługa przybywa z przygotowaną dla nas kolacją. To miłe, że ktoś pomyślał, że po kilkunastu godzinach podróży i samolotowym jedzeniu możemy mieć ochotę na jedzenie.
Zapachy i dźwięki zachwycają od samego przyjazdu. Elementy wizualne zwracają uwagę dopiero następnego dnia. Kryty strzechą wysoki dach, otwarta recepcja – drewniane fotele mieszają się z tropikalną roślinnością. Pod sufitem wiszą plecione żyrandole. Zaletą hotelu jest lokalna architektura: dużo naturalnych materiałów, drewniane rzeźbione meble, figurki i maski doskonale pasują do rozległego basenu, pięknego ogrodu i Oceanu Indyjskiego, który jest doskonałym tłem.
Niedawno odnowiony Kivulini Luxury Resort zajmuje 300 metrów wybrzeża wewnątrz morskiego rezerwatu naturalnego. 4 hektary tropikalnego ogrodu poprzetykane są dwupoziomowymi bungalowami. Każdy z nich ma rozległy taras, a z części obserwować możemy ocean. W pokoju zwracamy uwagę na afrykańskie elementy – pantery na zasłonach, moskitierę, drewniane łóżko z baldachimem.
Rozległy basen jest idealny; jego kształt daje możliwość pluskania się z dzieciakami i pływania bez przeszkadzania sobie nawzajem. Drugi basen zlokalizowany jest w dalszej części ogrodu, tuż obok boiska do siatkówki. Łóżka z parasolami porozrzucane są po naturalnych tarasach nad oceanem – dzięki temu mamy zagwarantowaną prywatność.
Bar staje się naturalnym miejscem spotkań szczególnie w porze zachodu słońca. Przy orzeźwiającym koktajlu (polecam wino musujące ze świeżym sokiem z mango) goście obserwują jak niebo mieni się kolorami. Często organizowane są wieczorki tematyczne dla gości – tańce Masajów, lokalna muzyka na żywo.
Podczas głównego sezonu w resorcie otwarta jest też spora restauracja, my trafiliśmy na okres, gdy posiłki serwowano w uroczej restauracji wysuniętej w kierunku oceanu. Normalnie goście mogą w niej z wyprzedzeniem zarezerwować kolację rybną.
śWłoski szkielet menu gwarantuje bezpieczeństwo fanom pasty. Lunch i obiad można wykupić za 2000 szylingów kenijskich, tj. za około 20 dolarów. W restauracji z jednej strony zakrytej szybami od wiatru mogliśmy podziwiać morze i degustować włoskie i lokalne smaki: przystawki wystawione są na stole, za moskitierą. Wybór jest wystarczający: sałatka z ośmiornicą lub kalmarami, świeże warzywa, hinduska samosa, pieczone bułeczki. Ciasto i sałatka owocowa na deser. Z menu można było zamówić zupę, pierwsze dnie (2 rodzaje makaronu, plus zawsze opcje sosu pomidorowego czy bologneze) oraz danie główne: smażone ryby, wołowina faszerowana, czy potrawka z kurczaka. Wszystkie dania są przygotowywane ze świeżych składników w otwartej kuchni.
Co nam się podobało:
– świetnie dobrana muzyka, w różnych częściach hotelu
– przemiła i bardzo pomocna obsługa
– świeże, na bieżąco przygotowywane posiłki
– gniazdka do ładowania obok stolików w lobby, kawiarni czy restauracji
– ilość i jakoś obsługi (wszyscy byli super mili i pomocni)
– spójna architektura z motywami lokalnymi
– wielkość hotelu w żaden sposób nie przytłaczała, a wręcz odwrotnie – można było poczuć pewien klimat domu
– poczucie bezpieczeństwa, które się udzielało
ZOBACZ TAKŻE:
KIVULINI RESORT: instagram story part 1
KIVULINI RESORT: instagram story part 2
Save
Submit a Comment