Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image

INTO passion | Grudzień 2, 2024

Scroll to top

Top

No Comments

PORT SUDAN I PIERWSZE NURKOWANIA

PORT SUDAN I PIERWSZE NURKOWANIA
intopassion

Jeszcze nie wiem, że wieczór w domu Pana Amina będzie dla mnie najbardziej zaskakującym wieczorem tej podróży. I jednym z najbardziej uroczych – pisze w kolejnej relacji Joanna Pajdak – Madetko.

Joanna Pajdak- Madetko – psycholog z wykształcenia nurek z zamiłowania. Żona, mama dwójki dorosłych dzieci. Swoje życie zawodowe zaczynała jako vice prezes w zarządzie firmy „Soley” sp.z o.o. prowadzacej prace podwodne i hydrotechniczne. Pracowała w biurze i na budowach. Jako jedna z pierwszych kobiet w Polsce zrobiła uprawnienia nurka klasycznego. Po 12latach zmieniła nurkowania na budowlach hydrotechnicznych na rekreacyjne nurkowania w różnych częściach świata. Jako vice prezes CTP „Nautica” sp. z o.o. zajmującej się obecnie usługami nurkowymi na terenie Egiptu oraz organizowaniem wyjazdów – również nurkowych – w najciekawsze miejsca świata.

Stara się zrozumieć inność i różnorodność. „Nie jestem podróżnikiem. Jestem osadnikiem. Żeby uznać, że gdzieś byłam, jakieś miejsce znam, muszę poznać ludzi, dotrzeć do obyczajów, stosować obowiązujace reguły… przejąć się problemami, pomóc komuś. Lubię wracać w te same miejsca. Chciałabym zarazić taka formą oglądania świata, nie tylko swoich najbliższych”.

***
Amged i Halit (nasz) przyjechali po nas rano we dwóch. Okazało się, że Walid się rozchorował. Po trudach podróży dopadła go migrena. W sumie nie dziwię się. Na tylnym siedzeniu wywiewa konkretnie. Trzy dni w samochodzie; na szybkich łodziach też wiatr głowę urywa. A poza tym, tak naprawdę, możemy jeździć we dwójkę z Santo. Tylko my nurkujemy. Ale… nie, nie ma takiej opcji – chłopaki też chcą zobaczyć sprzęt nurkowy i jak będziemy ubrani i jak będziemy odpływać i zanurzać się, no i tą całą naszą ceremonię. W sumie nie dziwię się. Zatem jedziemy we czwórkę. Znowu wokół miasta mijamy wysypiska z tonami śmieci. Straszne to…

Dojeżdżamy do resortu Madam Iman, czeka na nas kapitan Hakr (co oznacza: wschód Słońca) i Erua – nowy przewodnik w bazie. Chciałam zobaczyć jak wyglądają pobliskie rafki koło resortu, więc płyniemy na pierwszą pobliska pozycję. Wsiadamy na łódkę. Kapitan – siwy, brodaty, ogorzały ma coś niezwykłego w oczach. Może dzięki temu imieniu. Płyniemy króciutko. Kapitan rzuca kotwicę (wprost na rafę – masakra) jeden, drugi, trzeci. W końcu się udaje. Myślę sobie, że protektorat państwa jeśli chodzi o ochronę raf jest niezbędny. Ustalamy, że Santo prowadzi nurkowanie, ponieważ jest stąd, a Erua też w tym miejscu nie nurkował i chętnie oddał stery. Santo robi briefing: maksymalny czas denny, ale niegłęboko, do 25m, skaczemy z „ujemną pływalnością”, szybko się zanurzamy, tworzymy trójkę partnerską. Wszystko jasne. Ale Eura nie mówi dobrze po angielsku, więc Santo powtarza, patrzy na mnie i zmienia plan: skaczemy z pełnymi ‚jacketami’. Wystarczająco dużo nurkuję, żeby zauważyć, że z Eurą jest coś nie tak, ale nic to, zobaczymy. Skaczemy, jest ok. Zanurzamy się i ……. O Matko… Maksymalny czas denny – Eura leci na plecy, pracuje nogami rowerkiem w pionie. Santo dopada go i ustawia jak nurka intro, trzyma za butle. Ja pękam ze śmiechu, mam pełną maskę wody, jak pomyślę o tym poważnym briefingu. Po 20 minutach na 15m Eura nie ma powietrza. Odprowadzamy go na przystanek, Santo na powierzchnię i wracamy do nurkowania. Marne miejsce. Obydwoje cieszymy się ze spotkania z Nemo. Co z tym Sudanem?

 

Na łodzi dowiadujemy się, że Eura popił słonej wody na powierzchni i nie czuje się dobrze (eufemizm)… Chłopaki rozmawiają, oczy Santo robią się coraz większe. Ja wygrzewam się na słońcu i zachowuję jak na klienta bazy przystało, czyli nie mieszam się. Druga strona rafy ładna, kolorowa, dobre światło (nurkujemy o dobrej porze), ale dalej bez szaleństwa. Hmm… Okazuje się, że Eura ma uprawnienia AOWD, ma być przewodnikiem w bazie jak pozna wszystkie miejsca, ale… nigdy nie nurkował w BCD, o czym nam nie powiedział i na powierzchni jak go Santo wyprowadził o mało się nie utopił, bo zapomniał nadmuchać jacketu, zatem pokonując 20m do łodzi, wypił hektolitry wody. Żal mi się go zrobiło. Miły chłopak, a na niezłą minę go wpakowali. Od tej pory Santo (nazywajmy go teraz Mohamed) stał się niekwestionowanym dowódcą okrętu. Szczerze mówiąc wcale mnie to nie dziwiło. Niezły z niego dowódca. Nie zmienia to faktu, że ubaw miałam niezły. Zaplanowaliśmy kolejne nurkowania: 3 albo 4 dni, no i poszukiwania łódki odpowiadającej naszym potrzebom. Będzie to wyzwania sądząc po tym ile i jakich łódek stoi w porcie. Poza tym jutro musimy popłynąć na Shaab Rumi, jeden z ‚topów’ Sudanu, żeby wiedzieć czy warto przedzierać się przez gąszcz ciągle nieustalonych przepisów i nurkować w tych miejscach.

Po powrocie na brzeg pijemy herbatkę i gabane u setty szaj – przeuroczej kobiety, która uczy mnie, że dziękuję to nie tylko szokran, ale również teslam, teslami, nazywa mnie helua (słodka) i nie znając zupełnie angielskiego potrafi wszystko ode mnie wydobyć i wszystko mi wytłumaczyć.

 

 

Siedzą z nami inni pracownicy bazy i resortu: Adam, Mustafa, Ahmed. Znowu siedzę jak na tureckim czy raczej arabskim kazaniu, ale już dawno mi to nie przeszkadza. Dużo rozumiem, części się domyślam, nie zawsze prawidłowo , ale dobijam się potem u Santo o wyjaśnienia i nigdy nie czuję się obco. Amged uporczywie przedstawia mnie jako Sudankę. Z resztą z Amgedem łączy mnie osobliwa więź. On nic nie mówi, prawie nic nie mówi po angielsku; porozumiewamy się gestami, czasem przez Santo, ale czuję się przy nim wyjątkowo bezpiecznie i komfortowo. Czuję ,że jest uczciwym i dobrym człowiekiem. Walid i Halit a nawet Santo z niego żartują, że szuka swojej setty szaj, a on odgryza się, że tylko do jednej dziewczyny mówi habebti (kochana), a nie tak jak Santo do co drugiej. Mnie traktuje jak kobietę, z szacunkiem ale również jak towarzysza i to bardziej sahabi (przyjaciela) niż sadiki (kolega). Zwraca mi uwagę na ważne zachowania i gesty, które wyrażają przyjaźń bądź wrogość. Nie pozwala robić podstawowych błędów. Po prostu dba o mnie. Chciałabym, żeby udało się dalej z nim współpracować. Na kolację przynoszę mu swój wylicytowany na aukcji Stowarzyszenia breloczek do kluczy w kształcie Nemo (Nemo ważny po dzisiejszych nurkowaniach) i daję mu na szczęście. Przypina zaraz do kluczyków samochodowych. Uśmiecha się pod wąsem, oczy ma takie czarne, że czasem w słońcu nic w nich nie widać tylko czerń. W ogóle z dnia na dzień robi się coraz bardziej czarny. Ludzie tu są bardzo różni: rysy mają od europejskich przez arabskie do murzyńskich i podobnie kolor skóry: od bardzo jasnej do całkiem czarnej i to w różnych kombinacjach. Amged ma arabskie rysy i całkiem czarną skórę.

Po kolacji idziemy na spotkanie w sprawie łodzi. W mieście szybko szybko rozchodzi się wieść, że ktoś szuka łodzi nurkowej i jak tylko Santo zadaje pytanie to zawsze ktoś coś wie, albo nawet sam nas zaczepia. Pan Amin to właściciel łodzi safari i dość znana postać w mieście. Zaprosił nas na spotkanie, podał nazwę hotelu i restauracji naprzeciwko. Pojedziemy obiecanym mi przez Santo tuk-tukiem .

W DOMU U PANA AMINA

Podjechaliśmy pod hotel, pytamy w recepcji. Nie, nikt taki tutaj nie mieszka. Santo dzwoni. Z domu naprzeciwko wychodzi wysoki, szczupły mężczyzna w śnieżnobiałej galabeji. Witamy się, przedstawiamy. Wchodzimy do domu o wysokich sufitach, leciutko pachnącego bahurem. Jeszcze nie wiem, że wieczór w domu Pana Amina będzie dla mnie najbardziej zaskakującym wieczorem tej podróży. I jednym z najbardziej uroczych. Gospodarz zaprasza nas, żebyśmy usiedli w pokoju – przedpokoju, wymieniamy parę grzecznościowych zdań. Pięknie mówi po angielsku. Pyta, czy nie zechciałabym towarzyszyć jego żonie i jej przyjaciółce w kobiecych rozmowach, a oni z Mohamedem porozmawiają o interesach. Nie pozostaje mi nic innego niż podziękować i przenieść się do drugiego pokoju. Siedzą w nim dwie kobiety. Obydwie w wieku mniej więcej 60 lat. Jedna ewidentnie stąd, druga z Europy. Obydwie mają odkryte głowy. W końcu to spotkanie kobiet. To całkiem naturalne, że kobiety na spotkaniach wewnętrznych nie zakrywają się. Żona Pana Amina mówi po angielsku na tyle, że wymieniamy podstawowe grzeczności i informacje o sobie, potem raczej słucha. Natomiast jej przyjaciółka, jak się okazuje, Rosjanka z Moskwy mówi bardzo dobrze i jest szczerze zainteresowana mną, Santo, naszymi planami, Polską. Ja z kolei wypytuję ją o jej życie. Opowiada mi o historii swojej miłości i życia. Swojego męża poznała na uniwersytecie w Moskwie, gdzie studiował filologię rodzinną. Pokochali się, trochę mieszkali w Moskwie, potem przyjechali do Port Sudanu. Tutaj z przerażeniem przeżyła wprowadzenie szariatu, gdy z nakazu rządu policja i wojsko urządzało łapanki na ulicach, przystankach, pod szkołami i siłą zmuszała do zawijania się w chustki. U Was w Egipcie, mówi (nie zważając na to, że jestem z Polski) islam to religia, ale to czy nosisz chustkę czy nie to Twój wybór, ale tutaj, to wszystko przymus. Dlatego ludzie tego nie szanują i często nawet nie akceptują. Przed prawem szariatu kobiety chodziły tu w tradycyjnych afrykańskich strojach odsłaniających szyje i ramiona, a bardziej postępowe nawet w krótkich spódnicach. „ Nas nigdy nikt nie dotknął – odpowiada. Nie prześladowano również chrześcijan, ani innych innowierców. Tutaj, w Port Sudanie.”
Pani domu zawinęła się w tradycyjną sudańską chustę i poszła przygotować herbatę dla Mohameda i dla mnie. W jej miejsce pojawił się mężczyzna, którego Rosjanka przedstawiła mi jako brata Pani Domu. Kiedy dowiedział się ,że jestem z Polski powiedział, że muszę koniecznie dać mu swojego maila, bo napisał wiersz o naszym Papieżu Janie Pawle II i musi mi go koniecznie wysłać. Zaczął rozwodzić się nad tym jak wielkim i niezwykłym człowiekiem był Pope. Jak oni bardzo przeżyli jego wizytę w Khartoumie, ilu muzułmanów przyszło go tam witać i słuchać, jak mały był przy nim Omar Bashir. Koniecznie chciał ustalić w jakim mieście urodził się Karol Wojtyła i uparcie zaprzeczał jakoby były to Wadowice. Rosjanka śmiała się: „chyba ona lepiej wie, gdzie urodził się jej papież”. Kiedy wreszcie zapytałam, czy może chodzi mu o Kraków, sytuacja się wyjaśniła,  a jak powiedziałam, że ja też jestem z Krakowa, to byłam prawie siostrą papieża. Jego siostra wróciła z herbatą i włączyła się do dyskusji. Byłam wzruszona słuchając z jakim szacunkiem i podziwem Ci „niewierni” mówili o moim Rodaku, głowie innego wyznania. Mówili jak o swoim. Dyskusja szybko zeszła na dalszą ę naszego kraju, Lecha Wałęsę, Solidarność. Ci Ludzie, tak daleko więcej wiedzieli o współczesnej historii naszego kraju niż niejeden Polak. Potem rozmawialiśmy o demokracji, tolerancji, totalitaryźmie….

W końcu Pan Amin przyszedł i powiedział, że mąż na mnie czeka… Trochę mnie to zdumiało, a że byłam trochę oszołomiona, to wyraziłam na głos swoje zdumienie. Pani Domu wskazała drzwi ruchem głowy. Aaaa, Santo? Nie to sahabi, pracujemy wspólnie, jeździmy wspólnie, jestem tu sama. Jej spojrzenie wyrażało zdumienie, ale i podziw. Zero krytyki. „W naszym domu będziesz zawsze mile widziana” Ye teke alafija (kolejne powiedzenie, które bardzo lubię – niech Allah da ci siłę i zdrowie – w luźnym tłumaczeniu). Teslame. Dziękuję. Dziękuję za naprawdę niezwykły wieczór. Wróciliśmy tuk-tukiem do hotelu. Przyleciała doktor Mohamed i Abdel Azis. Jedno przez drugie, jak dzieci w przedszkolu, opowiadaliśmy z Santo jak ogromne wrażenie zrobiła na nas wizyta w Domu Pana Amina.

 

Czytaj również:

Sudan to inny świat

Dzień w Kassali

 

Submit a Comment