Który to już numer, a zawsze czuję tę samą ekscytację pomieszaną w odrobiną strachu, czy wszystko jest dobrze, i odrobiną dumy, że znów się udało. Ci, którzy obserwują rynek wydawniczy w Polsce z pewnością wiedzą, że kilka jakże ważnych tytułów prasowych po prostu z niego zniknie (Harper’s Bazaar, Cosmopolitan czy Playboy). Jak się możecie domyślić, wydawanie czegoś swojego nie jest łatwe, dlatego każdego, kto wierzy w takie projekty, zapraszam na patronite.pl/intopassion, gdzie można wesprzeć, to, co robimy. Ale wracając do STYLISH PAPER to właśnie przed chwilą przyszedł, wciąż jeszcze pachnący drukarską farbą, zimowy, świąteczny, noworoczny – ostatni w tym roku – numer.
Lubię ten dzień, kiedy gazeta przychodzi z drukarni. Cała przygoda zaczyna się już dzień wcześniej – to jakby wigilia, jest ekscytacja, poddenerwowanie. Zawsze czuję pewien niepokój czy wszystko będzie wyglądało tak, jak chciałam. Moment, w którym w pośpiechu i nieco nerwowo rozcinam paczkę jest super – szybko wyciągam gazetę, patrzę na okładkę, a potem przeglądam. Chodzi o pierwsze wrażenie. Potem o zdjęcia, czy wszystkie dobrze wyszły. W końcu, już na spokojnie, czytam wszystko w mojej gazecie.