Z DZIEĆMI NIE TYLKO ALL INCLUSIVE. O PODRÓŻACH, KTÓRE UCZĄ – rozmowa z Czworonas.
Dzięki takiej formule naszych wyjazdów, dziewczynki uczą się, że życie to miks różnych emocji, różnych przeżyć. Zamiast wakacji all inclusive i gotowych rozwiązań wybieramy wspólne podróże szyte na miarę. Nasze wyjazdy to przygoda i jak to w życiu bywa, nie zawsze jest kolorowo. Bywa trudno, czasem nie mamy pod ręką ulubionego jedzenia dziewczynek, czasem musimy pokonać długą i pełną wysiłku drogę. Po to, by na końcu czekała na nas nagroda, np. nieziemski widok, którego nikt nam nie odbierze. Wierzymy, że takie podróże zbudują nasze córki na innych wartościach.
CZWORONAS. Karolina, Jacek, Julka i Zosia. Prowadzą profil na Instagramie i bloga czworonas.com, na którym kupicie piękny kalendarz adwentowy. Zawodowo tworzą markę Oplotka.
Rozmawiała Paulina Grabara-Król, IG intopassion.pl
Wróciliście ostatnio z Kirgistanu, gdzie spaliście w nieogrzewanej jurcie, wędrowaliście na koniach przez kilka dni. Czy męczycie swoje dzieci podczas podróży?
Jacek: Hehe, pytanie z grubej rury na początek. Nie męczymy dzieci. Tłumaczymy im, jaki jest cel naszych podróży i jakie wartości nam przy nich przyświecają. Staramy się planować je tak, żeby zachować balans między naszymi a ich potrzebami.
Karolina: Tak nam się przynajmniej wydaje (śmiech). Wierzymy, że wszystko co robimy, przyniesie długofalowo efekty. Choć w danym momencie może wydawać się trudne. Ostatnia podróż do Kirgistanu była dla mnie ogromnym wyzwaniem. To najtrudniejsza z naszych wypraw. Kierunek kosztował mnie dużo trudnych chwil. Z pewnością, będziemy mieć wyjątkowe wspomnienia.
To jedna z tych przygód, którą zapamiętuje się do końca życia, ale dla mnie osobiście tam tego balansu trochę zabrakło. Dużo się działo i było bardzo dużo skrajnych emocji.
Jacek: Był też basen, całe 4 dni, a to jest dużo jak na nas. (śmiech)
Karolina: Był też stres i momenty, które kosztowały wiele nawet Jacka (np. przejeżdżanie samochodem 4×4 przez rwącą rzekę lub spanie w namiocie we czwórkę przy 5 stopniach na zewnątrz). Ten wyjazd był po prostu wymagający. I owszem był basen i chillout, ale trudne chwile były w moim odczuciu tak intensywne, że przyćmiewały chwile błogiego lenistwa.
Jacek: Wracając do pytania czy zamęczamy dzieci, trzeba się ich zapytać. Przede wszystkim spędzamy wtedy czas w 100% razem. Rozmawiamy i jesteśmy dla siebie.
Obserwujemy w ludziach jakąś obawę przed spędzaniem czasu rodzinnie. Z pewnością jest to duże wyzwanie być ze sobą 24 h na dobę i to nie w all inclusive, gdzie dziecko może się czymś zająć, pójść sobie na lody czy na basen. My się nie obawiamy i wybieramy np. wspólne pójście w góry, zmęczenie się, wspólne emocje.
Karolina: Te wszystkie chwile na pewno nas niesamowicie do siebie zbliżają. Uważam, że mamy wyjątkową relację z naszymi dziećmi, cały czas staramy się i pracujemy nad tym, by była jak najbliższa, żeby dziewczynki czuły się po prostu z nami związane. I widzimy, że one te wspólne momenty, które z boku można by określić trudnymi, wspominają z radością. Pamiętają, że przeżywaliśmy to wszystko razem.
Jacek: Pytamy też co sprawia im radość. Przytoczę ostatnią przygodę (3 dni wędrówki na koniach w Kirgistanie). Karolina padnięta. Ja zmęczony. Za to Julka przeszczęśliwa. To było przeżycie, dla którego wybraliśmy ten kierunek. Chcieliśmy spełnić Julki marzenie o galopie pośród natury.
Rezygnujemy też z Ipadów itd. I mamy świadomość, że nie jest to „typowy” w naszej kulturze styl wychowania. Z pewnością też bardzo w ten sposób ułatwilibyśmy sobie życie, ale w tej materii jesteśmy konsekwentni i idziemy trochę pod prąd wierząc, że w przyszłości przyniesie to same korzyści.
Wszystko, co robimy, nawet ostatni Kirgistan, wynika z czegoś. Nie podjęlibyśmy tego wyzwania, gdybyśmy nie wierzyli, że wszyscy damy radę. Że Julka może sama kontrolować konia, że Zosia jest energiczna i sobie poradzi. Dwa czy trzy lata temu byłoby to niemożliwe, abstrahując oczywiście od ich wieku. Im więcej naszej odwagi pokazujemy dzieciom, tym większa otwartość i chęć do robienia różnych rzeczy jest w nich.
Czy nie słyszycie od bliskich, żebyście odpuścili i odpoczęli w końcu trochę z tymi dziećmi?
Karolina: Kilka razy z pewnością (śmiech). Staramy się spędzać czas z osobami, które podzielają nasze wartości. Nauczyliśmy się odcinać znajomości, które nas oceniały, zamiast próbować zrozumieć. Życie jest krótkie, czasu wolnego jak na lekarstwo. Dlatego otaczamy się ludźmi, którzy nam kibicują i wspierają. Co nie oznacza, że jesteśmy zamknięci na inny punk widzenia lub podejście do życia.
Jeśli chodzi o podróże CZWORONAS, to raczej spotykamy się z bardzo przyjemnym podziwem. Takim w stylu “wow, my byśmy tak nie potrafili, ale to jest super, że dzielicie się z nami tymi historiami”.
Jacek: Ja jestem zdania, że dzieci potrzebują tego, co jesteśmy w stanie im pokazać, To, w jaki sposób dzieci będą spędzały swój wolny czas, zależy w dużej mierze od nas rodziców. Np. plac zabaw w naszym odczuciu jest dość pasywną formą opieki rodzica nad dzieckiem.
Karolina: Mi się czasem wydaje, że to wynika z wygody rodziców. Trochę jak z tym ipadem. Mamy dziecko z głowy. I nie ma co tego oceniać. My po prostu wybieramy inną drogę. Dziecko tak naprawdę do pewnego wieku bardziej potrzebuje naszej bliskości i relacji z nami. I czy będzie to wchodzenie na jakiś szczyt czy wspólne budowanie zamku w piasku, chodzi po prostu, by być wtedy razem.
Jacek: Staramy się w tych naszych wyprawach znaleźć ten balans. Nie pokazujemy też wszystkiego w naszych relacjach na Instagramie. Byłoby to niemożliwe. To, co tam widać, jest i tak selekcją. A pokazywanie przygody wydaje nam się ciekawsze.
Skąd pomysły na Wasze wyprawy?
Jacek: Julka i Zosia pchają nas do znajdowania w sobie energii, na wymyślanie tych wszystkich wyzwań i kierunków. Kirgistan np. wziął się z tego, że Julka kocha konie i szukałem sposobu na wspólna jazdę konną pośród natury we czwórkę. Przeszukiwałem internet wzdłuż i wszerz.
Znalazłem coś w Polsce, coś w Albanii, ale dalej to nie było to. Gdzieś mignęły mi zdjęcia pięknych trawiastych pól i koni tam podróżujących. Myślę, że wtedy w głowie zakiełkował mi ten Kirgistan. Czekałem na dobry moment. Czy wszystkim podobało się równie mocno, to już kwestia dyskusyjna (śmiech), ale gdyby nie pasja Julki pewnie nie wybralibyśmy tego regionu. Postanowiliśmy wykorzystać walory tego kraju.
Karolina: Tak jak Jacek mówi, staramy się wykorzystać możliwości danego kraju pod zainteresowania nasze i dziewczynek. Tak, by widziały, że pasje, które rozwijamy w Polsce, można połączyć z podróżowaniem, odkrywaniem świata i pielęgnowaniem ich choćby na drugim końcu świata. Dzięki temu był kanioning na Słowenii, via ferraty w Niemczech, Ziplining w Kostaryce czy nurkowanie z rekinami wielorybimi w Szkocji.
Czy to nie jest tak, że nasze dzieci są ciekawe świata, ale ta ciekawość jest gdzieś po drodze trochę przez wszystkich zabijana? Przez rodziców, szkołę …
Karolina: Dokładnie tak. Mam wrażenie, że dzieci się rodzą z ciekawością, która jest bardzo szybko zabijana w naszym polskim systemie edukacji – gdy tylko zadają pytania, które nie są „w normach”, są uważane za niegrzeczne, nie spełniające oczekiwań. I choćby to jest potem zapalnikiem do powolnego umierania tej dziecięcej radości i ciekawości w dzieciach.
Jacek: Z nauką różnie bywa, ale najważniejsze jest, żeby robić w życiu to, co się lubi i żeby to robić najlepiej jak się potrafi. Naszą rolą jest pokazanie naszym dzieciom szerokiej perspektywy. Wszystkie działania, których się podejmujemy i cała ta historia z naszymi podróżami jest po to, by pokazać dziewczynkom, że mogą same zdecydować, tworzyć swoją przyszłość. I mogą to robić razem z nami.
Czy przed dziećmi też tak dużo podróżowaliście?
Karolina: Kiedy urodziła się Julka, marzyło nam się, żeby nasze życie pozostało najbardziej jak to możliwe takie jak przedtem. Słyszeliśmy mnóstwo komentarzy pt. ”zobaczycie, podróże się skończą”. Czuliśmy w sobie siłę i chęć, żeby tym wszystkich komentarzom zaprzeczyć.
Gdybym nie spotkała Jacka na swojej drodze, pewnie nie podróżowałabym tak intensywnie. Rodzice zawsze starali się dawać mi różne możliwości na podróżowanie po Polsce czy za granicę. Wspólnie lub oddzielnie. Ale zdecydowanie to Jacek jest motorem w naszym związku i to on mnie w pozytywny sposób popycha do robienia różnych rzeczy. Czasem nie mam odwagi, ale z nim u boku wiem, że sobie poradzę. Ufam mu. I faktycznie te intensywne podróże zaczęły się od momentu, kiedy zaczęliśmy się spotykać. Po miesiącu czy dwóch naszej znajomości Jacek zabrał mnie na wycieczkę do Krakowa. To była taka nasza pierwsza randka. Potem kolejnym prezentem był wyjazd niespodzianka do Włoch. Moja mama w tajemnicy mnie spakowała na romantyczną kolację, np. przygotowała mi garnitur ze studniówki. Jacek na lotnisku wybiegł zza rogu i mnie „porwał” na kolację do Rzymu. Pamiętam, że był to mój pierwszy lot samolotem w życiu i czułam podwójną ekscytację. Wszystkie nasze kolejne wyjazdy to była inicjatywa Jacka, często to były niespodzianki: prezent pod choinkę lub na rocznicę.
Jacek: Na początku była Europa, potem był wspólny wyjazd gdzieś dalej. Wcześniej też podróżowałem tylko po Europie. Naszym pierwszym wyjazdem na inny kontynent była Tajlandia za pieniądze ze ślubu.
Karolina: To było pół roku po ślubie – za te pieniądze kupiliśmy sobie naszą pierwszą lustrzankę i bilety do Tajlandii.
Jacek: Dwie pasje, które zostały z nami do teraz i łączą się nieustannie. Fotografia i podróże. Już wtedy czuliśmy, że chcemy zrobić to na własną rękę. Było bardzo zabawnie, jak wsiedliśmy na longtail boat z naszymi walizkami, kiedy wszyscy backpackersi wsiadali z plecakiem. Teraz jesteśmy mądrzejsi.
Macie sentyment do Tajlandii? Uważam, że to świetny wybór na pierwszą daleką podróż.
Karolina: Tajlandia jest super i zdecydowanie zajmuje wyjątkowe miejsce w naszych sercach. Zapytani przez naszych followersów „gdzie na pierwszą dalszą podróż?”, zawsze odpowiadamy TAJLANDIA. Byliśmy tam 3 razy. Sami, potem jak Julka miała pół roku, no i całe CZWORONAS w zeszłego sylwestra. Łączy w sobie wspaniałe jedzenie, cudne plaże, boską pogodę i łatwość poruszania się. Drugim kierunkiem była Sri Lanka z moją przyjaciółką. Ania ściskamy Cię.
Jacek: Co roku staraliśmy się gdzie wyjechać. Jak pojawiły się dzieci, to nie wyobrażaliśmy sobie przestać i podróżujemy chyba jeszcze więcej.
Jak przeżyliście pandemię? Bo dla osób, które są cały czas w ruchu, to był trudny czas?
Karolina: Z pewnością było to trudne dla Jacka. Ja z kolei dość łatwo do tej sytuacji się dostosowałam. Lubię nasz dom. Lubię być w nim razem. Troszkę nawet na ten „slow time” w domu się cieszyłam. W naturalny sposób pandemia przystopowała trochę Jacka, co było mi na rękę.
Szybko jednak okazało się, że podróży i zmiany otoczenia brakuje nie tylko jemu, ale także bardzo mocno mi. Poczułam wtedy ulgę (śmiech). Gdyby się okazało, że wolę siedzieć w domu zamiast eksplorować wspólnie świat, mogłoby mieć to dość mocny wpływ na nasz związek i wspólną przyszłość. Naprawdę dobrze nam było we czwórkę razem w tym trudnym czasie.
Każdy z nas ma swoje cztery ściany. Mamy komfort przestrzeni, ale także tematy do rozmawiania nigdy się nam nie kończą. Lubimy też, gdy każdy robi coś swojego, np. my czytamy, a dziewczynki sobie rysują, ale jesteśmy w jednej przestrzeni, razem.
A czy potraficie zadbać o przestrzeń dla siebie i dla reszty podczas podróży?
Karolina: Znajdowanie czasu dla siebie, to dla mnie stosunkowo nowy temat. I znów odwołam się do pandemii, która poczyniła we mnie duże zmiany i w zasadzie była dla mnie czymś bardzo dobrym. Poczułam, że za dużo we mnie spełniania cudzych oczekiwań. Chciałabym być ideałem na każdej płaszczyźnie, nie umiałam odpuszczać. Poczułam, żemuszę coś zmienić, muszę robić więcej rzeczy, które są w zgodzie ze mną i nauczyć się stawiać granice. Pandemia pomogła nam też chyba w komunikacji ze sobą i w wyrażaniu tego, co czujemy. Wcześniej nigdy nie powiedziałam Jackowi, że gdy podczas jednego dnia dzieje się zbyt wiele, czuję się przytłoczona. On dla odmiany przecież nie mógł tego wiedzieć i tak oboje tkwiliśmy w błędnym kole. Mnie pandemia pokazała, że jest mi dobrze samej ze sobą, jak się wszystko zatrzyma. Wtedy miałam też czas na czytanie mądrych książek.
W jaki sposób planujecie swoje wyjazdy, czy macie skrupulatnie przygotowany program czy lubicie spontan?
Jacek: Odniósłbym się do planowania co do sekundy i zarządzania czasem, bo kiedyś tam byłem. Trenowałem akrobatykę sportową – to wytworzyło we mnie presję i dążenie do perfekcjonizmu. Planowanie, co chce się osiągnąć i w jakim czasie, przełożyło się na całe moje życie, także na podróże. To moją rolą w naszej rodzinie jest planowanie tych wszystkich podróży. Miałem potrzebę wiedzieć, co po kolei się zadzieje, gdzie mamy hotel, co będziemy robić. Przesunięcie godzinowe powodowało we mnie frustrację. Nie złapanie zachodu słońca stres, który przekładał się na dziewczyny.
Karolina: Wszystkie te emocje Jacka odczuwaliśmy razem z nim.
Jacek: Brało się to też z tego, że nie powtarzamy kierunków, więc jak nas już coś ominie, to na zawsze. Tak wtedy myślałem.
Karolina: Dziś coraz bardziej czujemy, że możemy wracać. Pandemia spowodowała, że w naturalny sposób zwolniliśmy, siłą rzeczy zaczęliśmy odpuszczać. Wszystkie puzzle zaczęły się składać w jedną całość: oboje zaczęliśmy w inny sposób planować czas. Zostawiamy miejsce na freestyle, na który teoretycznie zawsze był czas, ale nie zawsze była w nas na ten freestyle akceptacja.
Jacek: I, że czegoś nie zobaczymy, a nikt nie będzie sfrustrowany ani dzieci nie będą zmęczone. I tu znów wracamy do tego balansu z początku rozmowy. Teraz jest przestrzeń na modyfikację planu i przede wszystkim zgoda na te zmiany w nas, a to jest najważniejsze.
Skąd pomysł na CZWORONAS?
Karolina: Od zawsze podróżowaliśmy. Ze wszystkich naszych wyjazdów mamy 3-4 minutowe klipy.
Znajomi namawiali nas “załóżcie bloga, piszcie”. Czuliśmy, że wygospodarowanie na to czasu przy dwójce dzieci i regularnej pracy mojej i Jacka jest niemożliwe. Zdjęcia i filmy z każdego wyjazdu lądowały więc na Facebooku. Tradycją były spotkania w naszym domu ze znajomymi i opowiadanie o tym, co przeżyliśmy. Trochę to, co dziś dzieje się na Stories – filmy przeplatane zdjęciami i opowieściami o naszych emocjach.
Któregoś dnia padło „załóżcie Instagram”. Wtedy żadne z nas nie rozumiało tego kanału, który kojarzył nam się jedynie z niezrozumiałymi hasztagami. Ale z czasem zaczęliśmy go bardziej rozumieć. Na jedną z rocznic ślubu dzisiejszy IG @CZWORONAS był prezentem ode mnie dla Jacka. I od tamtej pory jest naszym zdjęciowym pamiętnikiem, w którym opowiadamy historie o nas i naszych podróżach przez życie.
Pamiętacie swoją pierwszą podróż jako CZWORONAS?
Karolina: Pewnie. Paradoksalnie pierwszą podróżą były wakacje z dziadkami do Turcji na all inclusive, przed którymi tak bardzo się broniliśmy, ale był to wyjazd całej rodziny Jacka. Zosia miała wtedy 3 miesiące, a Julka 3 lata. Chwilę potem był Wietnam połączony z Malediwami. Zosia miała 7 miesięcy, to był czas raczkowania. Pamiętam, że z bólem serca patrzyłam, jak chodziła na kolanach po nieheblowanej podłodze w jednym w pensjonatów. Julka dla odmiany miała 3,5 roku – takie dziecko, które w sumie wszystko rozumie, ale trudno się z nim jeszcze dogadać. Czułam się wtedy strasznie zmęczona i uważam, że to był zaraz obok Kirgistanu jeden z trudniejszych wyjazdów. Wybraliśmy się na wycieczkę między Hanoi, a Halong Bay. Jacek zawsze zakłada bardziej optymistyczną wersję (śmiech). Podróż autobusem zamiast 4 godzin trwała 7. Nie mieliśmy nic do jedzenia, woda się skończyła, pieluchy też. Przewijałam malutką Zosię na tylnym siedzeniu pełnego ludzi autokaru. Mieliśmy też perypetie zdrowotne: Zosia dostała gorączki i przelewała się Jackowi przez ręce. W samolocie było potwornie zimno, a ja nie przygotowałam odpowiednich ubranek. W efekcie byliśmy zmuszeni kupić „za miliony” na singapurskim lotnisku super „fancy” ubranko, które i tak po godzinie się sfilcowało (śmiech). Julka dla odmiany zaserwowała nam incydent z kupą na plecach podczas zjeżdżania na zjeżdżalni na tym samym lotnisku. Wtedy straszne, teraz już tylko śmieszne dla nas wspomnienie (śmiech obojga). No i lot z Singapuru na Malediwy – Zosia przez całe 5 godzin nam płakała w niebogłosy. Wisienką na torcie była podróż promem na docelową wyspę, gdzie Zosia na mnie zwymiotowała. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Jakie było największe WOW Waszych wyjazdów?
Zgodnie chórem: Japonia.
Karolina: Japonia była prezentem na moje 30 urodziny, od zawsze o niej marzyłam. Na początku mieliśmy pewne obawy. Jesteśmy fanami głuszy i dziczy, Japonia była tej zasady odwrotnością. Naszą kolejną zasadą jest wybór krajów, które w niedalekiej przyszłości mogą się mocno zmienić, rozwinąć, jak np. Kuba. Japonia była czymś zupełnie innym – mimo to od momentu wyjścia z samolotu unosiła się jakaś magia. Harmonia to na pewno. Zachwyciła nas wysoka kultura ludzi, o kuchni nie wspomnę.
Jacek: Mnie przekonał spokój – mimo, że jest aglomeracją i czuć tam ruch, to on jest taki ułożony. Z wielką chęcią wrócimy do niej ponownie, może na wiosnę, kiedy tak pięknie kwitnie drzewo wiśni.
A Wasz drugi ulubiony kierunek? Bo przyznam, że czekałam na Arabię Saudyjską.
Razem: Oman.
Jacek: Kraj, który postanowiliśmy odkrywać sami. Choć Oman kojarzył się naszym znajomym i rodzinie jedynie z grą w Państwa – Miasta (to jedyny kraj na literę O), to właśnie dlatego mocno nas do niego ciągnęło. Był nieodkryty. Wpisując „Oman” w wyszukiwarce można zobaczyć kilka hoteli all inclusive na południu (tam nie dotarliśmy), ale w naszym odczuciu najpiękniej jest z drugiej strony kraju, na północy. To, co nas tam zachwyciło, to zaprzeczenie Japonii – brak ludzi, tam wszystko przeżywaliśmy we czwórkę, a widoki były niesamowicie piękne: natura, kolorowe meczety, turkusowe morze i góry, między którymi wiją się serpentyny dróg. Można tam spać na dziko, no i to kolejne wspomnienie, które dołączyło do naszego pamiętnika. Życzymy sobie jeszcze wielu tych zwykłych i mniej zwykłych pamiątek w postaci wspólnych doświadczeń, gdziekolwiek miałyby się one zadziać.
Dziękujemy za rozmowę Paulina. To była czysta przyjemność.
Submit a Comment