Kulinarnym szlakiem Królestwa Hiszpanii
Ta podróż nigdy nie była w moim planie ale szczęśliwy przypadek zadecydował w moim imieniu. Hiszpania nigdy nie wydawała mi się pociągająca biorąc pod uwagę zamiłowanie do wyrobów mięsnych we wszelkich konfiguracjach. Nie to nie tak- potrafię zrozumieć wzniosłość Jamon Iberico i zamiłowanie Hiszpanów do ich cudownych gulaszy, ogonów i innych niezwykłych potraw z użyciem „carne” jednak dla mnie jako wegetarianki ten kierunek zawsze wydawał mi się zbędny (przynajmniej biorąc pod uwagę względy kulinarne).
Tymczasem szczęśliwa środa i bardzo tani bilet lotniczy zadecydowały za mnie- ruszam na podbój Madrytu! Obowiązkowo przed wyprawą przygotowanie w postaci kompendium Anthony Bourdaina- mojego osobistego guru i zagorzałego mięsożercy w jednym. Uzbrojona w solidną wiedzę kulinarną ruszyłam na podbój miasta. Przystanek obowiązkowy: Mercado de San Miguel i kto nie był niech żałuje albo czym prędzej kupuje bilet i obiera azymut bo to doprawdy przyczółek marzeń dla każdego kulinarnego fanatyka. Pod jednym dachem skomasowany atak smaków, zapachów i wrażeń wizualnych. Stoiska z paellą, wędlinami, owocami morza w postaci świeżej lub smażonej, serami, winami i słodkościami. Po prostu niebo! Doskonałe hiszpańskie wyroby: Queso currado i semi-currado, queso manchego, tostada de bacalao (opiekane kromki chleba z pastą lub suszonym dorszem) i pimientos padron (pieczone, ostre, zielone papryczki) a wszystko w jednym miejscu na wyciągnięcie ręki. Po środku ustawione stoły i krzesła barowe dla szczęśliwców, którym uda się zająć strategiczne miejsce a dookoła usytuowały się tematycznie stanowiska z jedzeniem. Wszystko w wersjach tzw. degustacyjnych- płacisz zabierając swój mini posiłek na papierowej tacce i konsumujesz pośród tłumu w centralnym punkcie Mercado. Dla mnie to doprawdy spełnienie marzeń jednak żądna wrażeń ruszam dalej. Dzień drugi spędzam na targu staroci El Rastro. Do kulinarnego szlaku nieco mu daleko ale to właśnie tam wstępując na krótką przerwę przekonuję się jak wygląda prawdziwy Tapas w Madrycie. Lady zastawione świeżymi Bocadillos (kanapkami) z ośmornicą, mortadelą czy dorszem i kopce usypane ze zużytych po nich serwetek na podłodze. Piękne jest to, że do czasu tzw. siesty nikt zupełnie nie zwraca na ten bałagan uwagi. Następnego dnia przystanek Chueca. Ta położona blisko centrum dzielnica aktualnie uznawana za enklawę gejowską wprost obfituje w małe restauracyjki i bary. Ja trafiam do kolejnego tym razem nowoczesnego Mercado de San Anton. Na parterze delikatesy i aż oczy mi się błyszczą od tych wszystkich absurdalnie świeżych delicji choć prawdziwy Eden odkrywam na dachu budynku- La Cocina de San Anton. Piękna designerska restauracja jakich próżno szukać w Polsce- a może to ten południowy klimat i słońce tak nastrajają?! Wielki taras, trochę zieleni i naprawdę dobre jedzenie. Na przystawkę oczywiście deska hiszpańskich serów- niczym starta płyta…nie mogę się oprzeć. A potem boquerones – czyli smażone sardele- palce lizać! Na deser kawa- smolista, czarna w pięknych mozaikowych filiżankach. Wieczorem podejmuję kolejną próbę. Szerokim łukiem omijam Plaza Mayor z obłędnymi cenami skierowanymi do turystów i zagłębiam się w boczne uliczki, na które dopiero teraz gdy żar nieco ustąpił, wyszli zgłodniali mieszkańcy hiszpańskiej stolicy. W kolejnych barach próbuję: patatas ali-oli (dobre ale bez zachwytu), boquerones (mogłabym jeść bezustannie), paella z owocami morza (hmm…była naprawdę dobra) i grillowane krewetki (tak proste i dobre, że chyba zabraknie mi komentarza). Mój wniosek tego dnia- prawdziwi mieszkańcy Madrytu żyją i stołują się po 21.00. Nie zdołałam niestety dotrzeć do polecanej przez Bourdaina restauracji Botin- podobno jednej z najstarszych w mieście. Ale biorąc pod uwagę, że słynie ona z podawania mlecznego prosiaka, na razie nie żałuję. Odkładam ją na następny raz. Madryt pokochałam miłością bezwarunkową. Nawet zakupy w zwykłym supermarkecie na śniadanie stanowią kulinarną ekscytację- bo tortilla de patatas jest całkiem przyzwoita i sery bardzo dobre, pomarańcze jakich próżno szukać w Polsce a migdały prażone w soli to prawdziwe delicje. Liczę na kolejny szczęśliwy przypadek i kolejny powrót do stolicy Hiszpanii. Madrycie- do zobaczenia niebawem!
Submit a Comment