Morskie przygody z Adventure of the Seas
Kiedy kilka miesięcy temu znajomy ze Stanów napisał mi, że planuje przylecieć do Europy i świętować tu swoje urodziny, nie miałam pojęcia, że to ja otrzymam prezent. I to nie byle jaki: rejs na Adventure of the Seas, jednym z luksusowych liniowców floty Royal Caribbean International. 15 pokładów, 10 basenów i jaccuzzi, 15 restauracji, klubów i kafejek… Zapraszam na pokład!
Przyzwyczajona do podróży backpackerskich, tłoku Azji Południowo-Wschodniej i łapania stopa w Europie nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać. W pierwszy dzień przygody opuściliśmy Londyn i skierowaliśmy się w stronę portu w Southampton, z którego zaczynaliśmy naszą podróż. Przez najbliższych 7 dni mieliśmy odwiedzić 4 porty: Vigo, Gijon i Bilbao w Hiszpanii oraz francuski le Havre, niedaleko Paryża. Pełni ekscytacji dotarliśmy do doków, zdaliśmy bagaże i ruszyliśmy w stronę statku. Natychmiast po wejściu na pokład zaczęłam się zastanawiać czy nie przesadziłam z minimalistycznym podejściem do pakowania bagażu na podobną okazję – kilka sukienek i para szortów, które miałam w podręcznej walizce zdawały się być niewystarczające na to, co okazało się moim oczom.
Dzięki kabinie typu suite mogliśmy ominąć wszelkie kolejki i w przeciągu 10 minut odebrać nasze karty pokładowe (służące za klucz do pokoju, kartę kredytową na pokładzie i dokument tożsamości przy opuszczaniu statku w portach), po czym udać się na zwiedzanie naszego tymczasowego domu i na poszukiwanie nowych znajomych. „Zwiedzać” jest jak najbardziej trafnym określeniem – statek jest ogromny i oferuje mnóstwo rozrywek, zarówno na pokładach zamkniętych, jak i na świeżym powietrzu. W zależności od nastroju i preferencji możemy: podziwiać obrazy w galerii malarskiej, jeździć na łyżwach lub oglądać profesjonalnie przygotowane pokazy na lodowisku, śmiać się wraz z komikami i śpiewać wraz z muzykami w trakcie przedstawień w teatrze Lyrical, grać w bingo lub rozbijać bank w kasynie, czytać w bibliotece lub na jednym z licznych leżaków przy basenie czy doprowadzać się do bankructwa w kafejce internetowej (35$/h)…
Na bardziej aktywnych czekają: boisko do koszykówki, ścianka wspinaczkowa i pole do mini-golfa. Kiedy już się tam wyszalejemy i szybko przebiegniemy po bieżni okrążającej najwyższy pokład, możemy zrelaksować się w SPA lub odwiedzić fryzjera. Jeśli jeszcze nam mało ruchu, czeka na nas przyzwoicie wyposażona siłownia i dodatkowo płatne zajęcia np. jogi czy cyclingu. Dla kinomaniaków 3 razy dziennie wyświetlane są filmy w salce kinowej.
Zaraz potem pora na wizytę w saunie i prysznic, żeby przygotować się na kolację. Podawana a la carte o 20:00 w głównej jadalni lub w formie bufetu w jednej z pozostałych restauracji już od późnych godzin popołudniowych.
Dla spragnionych bardziej wyrafinowanego wieczoru przygotowano opcję zamówienia stolika we włoskiej restauracji Portofino (za dodatkową opłatą 20$/os.), a prawdziwe burgery w amerykańskim stylu czekają na nas w Johnny Rockets (4.95$/os). Zanim jednak kolacja, lub zaraz po niej, w barach zlokalizowanych na różnych pokładach statku rozkoszować się możemy muzyką na żywo – w trakcie rejsu miałam okazję cieszyć ucho akustycznymi coverami przebojów za sprawą 4 czy 5 różnych zespołów grających wszystko począwszy od reggae i muzyki klasycznej, na przebojach popowych kończąc. Dwa razy w trakcie tygodnia ogłaszany jest elegancki wieczór, co sprawia, że pokład zamienia się w istny pokaz mody. Spacerujący w ciągu dnia turyści zamieniają się w damy w sukniach balowych i gentlemenów w smokingach dostojnie sączących drinki i raczący się daniami w stylu chłodzonej zupy ananasowo-mangowej z prażonym kokosem i ślimaków zapiekanych pod warstwą wytrawnego sera.
Późne wieczory spędzamy na tańcach w klubie nocnym Jesters lub na rozmowach z współpasażerami w jednym z licznych pubów. Co prawda średnia wieku na statku zdaje się wynosić 50+ (przy czym jest wyjątkowo dużo dzieci), ale wszyscy są otwarci i chętnie nawiązują znajomości. Poznajemy ludzi głównie z Wielkiej Brytanii, ale także Europy kontynentalnej i kilka par ze Stanów, dzięki czemu rozmowy nigdy nie są nudne. Posiłki stają się idealną okazją do zaskakujących i nie rzadko edukujących rozmów. Mamy z Devonem dużo szczęścia i kolacje jadamy w towarzystwie niezwykle fascynujących osób, z którymi szybko się zaprzyjaźniamy i świetnie bawimy. Niezależnie od tego, czy mówimy o 35-letniej samotnej matce Julie czy niespełna 70-letnim Davidzie i jego uroczej żonie Ceili, nawiązujemy więzi, które będą z nami na długo po zawinięciu do ostatniego portu.
Jako dorośli bawimy się niczego sobie, jednak dopiero dzięki synowi Julie uświadamiamy sobie, jak niesamowitym doświadczeniem podobny rejs jest dla dzieci i nastolatków. Sale z konsolami do gier, turnieje sportowe, dyskoteki, specjalne pokoje do zabaw i świetni animatorzy sprawiają, że Jordan przepada codziennie jak woda w kamień, natychmiast po śniadaniu ogłaszając: „Nie mam czasu, żeby tu siedzieć i jeść. Mam rzeczy do roboty i ludzi, z którymi się muszę spotkać!” i odnajdując się dopiero późnym wieczorem. Rodzice zdają się nie narzekać i oddają się wcześniej wymienionym rozrywkom spokojni, że ich dzieci są bezpieczne i dobrze się bawią.
W dni portowe pasażerowie mogą wybrać między trzema opcjami: zostać na pokładzie i korzystać z bogatego planu zorganizowanych zajęć (bingo, konkursy z nagrodami, spacery, zajęcia sportowe), wybrać się na samodzielne zwiedzanie miasta i okolic lub wykupić jedną z oferowanych na statku wycieczek. Osobiście z żadnej nie korzystam, decydując się na samodzielną wędrówkę uliczkami odwiedzanych miejsc, jednak zaprzyjaźnieni współpasażerowie bardzo chwalą sobie odbyte wycieczki.
Z powodu sztormu na północy Hiszpanii nie udaje nam się dotrzeć do Bilbao, zamiast tego kapitan zmienia program i dzień wcześniej zabiera nas do le Havre, gdzie do wyboru mamy kilka wycieczek fakultatywnych. Devon z Julie wybierają się na całodniowe zwiedzanie Paryża (2.5h autobusem w jedną stronę + przewodnik, 119$). Ja opuszczam statek pierwszego dnia w porcie, wskakuję w pociąg do miasta (2h, 25€ w jedną stronę) i spotykam się z kilkorgiem znajomych na wieczornego drinka i ploty po latach. Noc w Paryżu, następnego dnia szybki poranny spacer do Sacre Coeur (pogoda do dłuższych spacerów nie zachęca) i pora wracać do portu, gdzie świeci słońce a pasażerowie udają, że nie czują zimna i zażywają kąpieli słonecznej opatuleni w koce.
Przez cały ten czas opiekują się nami członkowie niezwykle profesjonalnej i pomocnej obsługi, pochodzący z ponad 60 krajów na całym świecie. Bardzo wielu Filipińczyków i Jamajczyków, ale i mieszkańców całej Ameryki Łacińskiej czy Europy Wschodniej. Zawsze uśmiechnięci i skorzy do rozmowy sprawiają, że czujemy się doprawdy rozpieszczeni. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałam się z całościową obsługą klienta na tak wysokim poziomie.
Gdy nadchodzi ostatni wieczór rejsu, robi się sentymentalnie.
Łatwo przyzwyczaić się do dobrego: bogatego programu rozrywki, pysznego jedzenia 24/7, posprzątanego pokoju czy codziennej wyprzedaży innego typu biżuterii i zegarków. Przede wszystkim jednak, w zamkniętej przestrzeni, nawet tak rozległej jak kilkanaście pokładów Adventure of the Seas, bardzo szybko nawiązuje się relacje z innymi i przyzwyczaja się do ich ciągłej przy nas obecności. Brakować mi będzie uśmiechu naszych kelnerów i opiekunów pokładu oraz znajomych twarzy współpasażerów mijanych w trakcie przechadzek Promenadą.
Już teraz tęsknię do naszych pełnych śmiechu i serdeczności, trwających i po 3 godziny, dyskusji przy kolacji.
Był to mój pierwszy rejs, ale jak z przekonaniem zapewniali mnie moi nowi znajomi – na pewno nie ostatni.
Nie zaprzeczam.
Dziękuję Julie Wilson za udostępnienie zdjęć.
Submit a Comment