Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image

INTO passion | Październik 10, 2024

Scroll to top

Top

No Comments

Bombajska opowieść wigilijna

Bombajska opowieść wigilijna
Magda Bebenek

Jak co roku: Święta święta i po świętach!
A jednak nie do końca, jak co roku: zamiast śniegu – trzydziestostopniowe upały, zamiast lepienia bałwanów – sporty wodne na plaży. Rodzina zastąpiona znajomymi, a wspomnienie o barszczu czerwonym z uszkami rozmywane jest przez smak basmati i palak paneer…

Do dziś bardzo dokładnie pamiętam, jak w grudniu 2010 roku jechałam rikszą do Kino’s Cottage, imponującej posiadłości nad brzegiem oceanu, w której znajomy organizował jedną z niezliczonych “imprez wigilijnych”. Wystrojona w wieczorową sukienkę i w szpilkach, dzięki którym natychmiast można sobie na tutejszych drogach skręcić kostkę, rozglądałam się dookoła: dziesiątki trąbiących rikszy, nieprzerwany sznur samochodów, unoszący się kurz i spaliny, które przyprawiają przybyszy spoza miasta o ból głowy i męczący katar. Szybkie spojrzenie na zegarek: 22:15, czyli 17:45 czasu polskiego – rodzina i wszyscy znajomi siadają do stołu lub już pałaszują bożonarodzeniowe specjały. Co ja tutaj do cholery robię? – przechodzi mi szybko przez myśl, zaraz potem łza leniwie spływa po policzku.

W tym roku, otoczonej większą ilością znajomych i w innym stanie emocjonalnym, udaje mi się nie rozkleić.

Coroczna dekoracja świąteczna w centrum handlowym Infiniti Mall w dzielnicy Andheri West.

 

W Bombaju, największym i najbardziej kosmopolitycznym mieście w Indiach, znajdzie się miejsce na wszystko, a szczególnie na święta, obchody, imprezy i ogromne ilości jedzenia, bez znaczenia z jakiej tradycji się wywodzą. Na kilka dni przed Wigilią grupki znajomych zaczynają się spotykać na “bożonarodzeniowe kolacje”, co wieczór wydawane w innym domu i w gruncie rzeczy nie mające nic wspólnego z naszymi świętami. Nic, poza nieśmiertelną choinką, która dumnie przystrojona stoi na honorowym miejscu w salonie, i prezentami dla gospodarzy, ślicznie owiniętymi w granatowy, czerwony lub zielony papier do pakowania.

 

Nie najgorszy początek ferii świątecznych – na promie do Alibag.

 

Moje “święta” zaczynają się w niedzielę, 23ego grudnia, kiedy prosto z Alibag, oddalonej o 3 godziny jazdy samochodem miejscowości plażowej, docieram do domu, w którym mieszka moja kumpela Chantel. Kanadyjka, wychowana w Kalifornii i mieszkająca w Kostaryce, gdzie uczy nurkowania – nic dziwnego, że od razu znalazłyśmy wspólny język! Chantel od 2 miesięcy mieszka w pokoju dla gości u znajomych, których poznała przez innych znajomych, poznanych przez… znajomego z Delhi. Ale ja nie o tym miałam… Będąc ogromną fanką gotowania i świąt, dziewczyna wpada na pomysł przygotowania bożonarodzeniowej kolacji dla swoich gospodarzy i ich wspólnych przyjaciół.
Docieram kilka godzin przed resztą gości więc zabieram się do pomocy – obieram, kroję, mieszam i doglądam. Na szczęście po kilku godzinach dochodzą kolejne ręce do pracy, dużo bardziej sprawne we wszystkich z powyższych czynności, należące do kucharki Jessie. Ma być duszony kurczak, sałatka z makaronem, burritos, pizza, ciasta i ciasteczka, hummus z warzywami. Nie zdążamy z kurczakiem, sałatka zbyt słona, ciasto od pizzy przygotowane z mąki do roti nie chce się wystarczająco szybko wypiec… Przynajmniej hummus i ciasta się udały! Nie mija jednak za dużo czasu od rozpoczęcia imprezy, a gospodarze zabraniają nam więcej gotować i próbują nas wygonić sprzed kuchenki mówiąc, że i tak zamówią jedzenie z knajpy, a my zamiast siedzieć w kuchni powinnyśmy bawić się z resztą gości w salonie. Od razu widać, że nie wiedzą, że nasze święta w większej mierze polegają na siedzeniu w kuchni…

 

Nasz wigilijny stroik.

 

Wieczór spędzamy w cudownej atmosferze, a indyjskie domówki zostają oficjalnie moimi ulubionymi imprezami. Pełne radości, ciepła, śmiechu, śpiewów, tańców i wygłupów – dokładnie za to kocham to miejsce i tych ludzi. Normalnie jedynym zmartwieniem byłoby sprzątnięcie mieszkania – salon i kuchnia, a także jedna z sypialni (tutaj nie jest to przestrzeń zamknięta i tak osobista, jak na Zachodzie) wyglądają jak totalne pobojowisko. Ale zaraz potem uświadamiam sobie, że przecież jestem w Indiach – tutaj się nie sprząta, od tego jest służba. Czy mówiłam już, że kocham to miejsce?

Samą Wigilię zaczynam od śniadania ze znajomymi – bawiliśmy się tak długo, że nie było sensu po nocy wracać do domu, oddalonego o ponad godzinę drogi od mieszkania znajomych Chantel. Docieram do Juhu po południu, odświeżam się i szykuję na wieczór, który spędzam na “wigilijnej randce” ze znajomym aktorem. “Randce” w cudzysłowie, bo tutejsze randki oznaczają trochę co innego niż u nas. Około 18:00 podjeżdża wysłany po mnie samochód, 1.5 godziny później docieram do Breach Candy, gdzie mieszka Mishal. Chcę szybko skorzystać z Internetu, żeby coś dla Was napisać (od kilku dni nie mam u siebie dostępu do sieci, więc życie trochę utrudnione), ale pech chce, że dosłownie w momencie, w którym podłączamy komputer, w budynku wysiada prąd. Czekamy kilka minut, ale nic się nie dzieje więc postanawiamy ruszyć w miasto.

Zamiast na wigilijnej kolacji, ląduję na drinku w CCI, szanowanym tu klubie krykietowym ze wstępem tylko dla członków. Wieczór zaczyna się wolno, ale wraz z przyjściem kolejnych znajomych i wprost proporcjonalnie do wypitej przez nich ilości drinków, atmosfera się rozluźnia. Po kilku godzinach wszyscy radośnie pląsamy do bollywoodzkich remiksów na parkiecie przystrojonym głowami Świętego Mikołaja i kolorowymi prezentami. Prawie jak kolędowanie w domu!

 

Świąteczne dekoracje w CCI, Cricket Club Of India

 

Normalnie wszystkie imprezy w mieście kończą się o 1:00, wyjątkiem są kluby w 5 gwiazdkowych hotelach lub opłacone wysokie łapówki. Tradycyjnie Boże Narodzenie i Sylwester oznaczają dyspensę, więc nie śpiesząc się zbytnio udajemy się na “kolację” do hotelu Marine Plaza – nie chcę jeść nic ciężkostrawnego, a o tej godzinie tylko tam dostaniemy sałatkę, na którą mam ochotę.

 

W zabranej kelnerowi czapeczce, jedynym świątecznym elemencie w trakcie tegorocznej „kolacji” wigilijnej.

 

Zasiadamy we czwórkę przy stole, a kelner w czapce Świętego Mikołaja natychmiast polewa nam wodę. Chwilka oddechu i już ruszamy do bufetu, który otwarty jest codziennie od północy. W ten oto sposób karpia i pierogi zastępuję o 2 nad ranem kiełkami i sałatą. Nie jest jednak źle – udaje mi się dorwać gotowane buraki!

 

Gotowany burak = prawie jak barszcz czerwony!

 

Ciekawym nie jest to, że hindusi imprezują w Wigilię, ponieważ narodu tego do zabawy namawiać nie trzeba. Tym, co zasługuje na uwagę jest jednak fakt, że bardzo wielu z nich udaje się w pierwszy dzień świąt do jednego z bombajskich kościołów – dla kilku osób, które znam, pasterka jest już tak naprawdę rodzinną tradycją. Przebywający tu obcokrajowcy, oprócz kilku zaproszeń na bożonarodzeniowe lunche, brunche i kolacje, dostają zaproszenia do wspólnego uczestnictwa we mszy świętej lub chociażby wizyty w kościele. W Polsce tego nie robię, ale zainspirowana moimi innowierczymi znajomymi oraz tym, że jeden z kościołów w dzielnicy Bandra znajduje się tuż obok studia tatuażu, do którego się wybierałam, wstąpiłam do zbudowanego w 1575 roku kościoła Św. Andrzeja.

 

 

 

 

 

Chodząc po grobach na terenie kościoła Św. Andrzeja.

 

 

Chwila refleksji, spacer po terenie przylegającym do budynku (a tak dokładniej to po grobach spoczywających tam ludzi…!) i wskakuję w rikszę wiozącą mnie z powrotem na plażę. Jestem w nienajlepszym humorze, ponieważ idąc chwilę wcześniej po ulicy poślizgnęłam się i jak długa wylądowałam na chodniku, zahaczając przy tym o pobliski drążek i nabijając sobie ogromnego siniaka na ręce. Jednak w momencie kiedy wychylam głowę z rikszy, napełniają mnie spokój j szczęście – przed moimi oczami jawi się jeden z najpiękniejszych zachodów słońca ostatniego roku.

 

Po ciężkim dniu taki zachód słońca koi duszę!

 

Spacerkiem po plaży do domu, szybki prysznic i już czeka na mnie kierowca, który zabierze mnie na kolejną z bożonarodzeniowych kolacji, tym razem do poznanych w niedzielę znajomych mieszkających w Andheri West, nieopodal miejsca, w którym sama mieszkałam dwa lata temu. Serdeczna grupa przyjaciół Chantel, która od razu otoczyła mnie troską i sympatią, nie zawodzi i tym razem. Piękna choinka, mnóstwo jedzenia (przygotowanego w kuchni przez służbę, więc gospodarze rzeczywiście mogą niczym się nie przejmując bawić gości), tańce do bollywoodzkich klasyków i amerykańskich przebojów. W pewnym momencie zmieniamy jednak klimat muzyczny i nagle uderza mnie surrealizm sytuacji – jest pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, a ja przegryzając bruschettę i wegetariańskie sajgonki tańczę w Indiach z Kanadyjką do piosenki mojej ukochanej hiszpańskiej piosenkarki, Bebe.
Kocham Boże Narodzenie, w każdej możliwej postaci!

Chantel pozdrawia z Bombaju!

 

Mam nadzieję, że i Wy ciekawie spędziliście ten świąteczny czas!

Submit a Comment