Sanktuarium wyraków, czyli filipińska przygoda!
Koleżanka wstawia zdjęcia na Facebooka, wpadam w zachwyt… Filipiny, dżungla, piękne plaże i mnóstwo egzotycznych zwierząt. Tym tropem znajduje jej bloga www.nafilipinach.com okazuje się, że Marta, jej mąż i kolega nie są na wakacjach, a na wolontariacie European Volonatry Service w sanktuarium zwierzaków o nazwie Tarsier, po polsku Wyraków.
Od razu zadawałam sobie pytanie jak Marta znalazła się na Filipinach i to w pracy. Nie czekając za długo stwierdziłam, że jej historia może nie tylko mnie zaciekawić, ale także innych czytelników intopassion.com.
„Jak to się stało, że tu jesteśmy? Decyzja zapadła wraz z pojawieniem się pomysłu. Felek od początku małżeństwa chciał ruszyć w jakąś wielką podróż, aby poszerzyć nasze horyzonty, aby spojrzeć na wiele rzeczy inaczej, aby poznać z bliska zupełnie inne kultury i wsiąknąć w nie. Pomysł pojawił się zupełnie nagle. W zimny grudniowy wieczór siedzieliśmy w łóżku zastanawiając się jak mądrze poprowadzić nasze życie, odrywając się na chwilę od pracy, obowiązków, kariery i studiów. Dlaczego by tu gdzieś nie wyjechać? Na dłużej i daleko? Wzięliśmy komputery do ręki i zaczęliśmy przeszukiwać internet jeszcze tego samego dnia: praktyki w Ameryce Południowej, wolontariat w Brazylii, praca w Japonii, wolontariat w Tajlandii… Wszystkie oferty jakie znaleźliśmy były albo za krótkie, albo niekorzystne. Hmm… gdzie tu by jeszcze pojechać? Nasze oczekiwania były proste: aby było pięknie, aby było ciepło, abyśmy mogli poznać głębiej kulturę, zostać na dłużej i nie czuć się za bardzo „obcy”. I tak wpadły mi do głowy Filipiny. Do tej pory uważamy, że to było niesamowite zrządzenie losu, ponieważ jako pierwsza w wyszukiwarce wyskoczyła nam oferta wyjazdu, do której termin składania podań kończył się dokładnie tego dnia, którego zaczęliśmy szukać. Nie zwlekając wypełniliśmy formalności, przesłaliśmy CV. Dzień później dostaliśmy potwierdzenie i zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną. Później były kolejne etapy kwalifikacji, ustalanie szczegółów i warunków wyjazdu, małe negocjacje. Tak nam czas minął, aż okazało się, że do wyjazdu pozostały nam 2 tygodnie! Zakończyć sesję, przeprowadzić całe mieszkanie do piwnicy rodziców, oddać Młodą Ekipę w dobre ręce, przekazać firmę i całą wiedzę menagerowi, pożegnać wszystkich… uff! I tak właśnie znaleźliśmy się dzięki EVS – EuropeanVolonatry Service – na Filipinach i szybko stąd nie wyjedziemy” – opowiada Marta.
Miejsce zamieszkania i pracy Marty, Felka i Mateusza to Bohol, zakątek, o rajskich plażach obrośniętych dookoła światowej sławy koralowcem, zdumiewających jaskiniach i dżungli, która naprawdę wciąga do siebie. Pierwsza moja myśl o Filipinach to odpoczynek, piękne krajobrazy oraz relax pod palmą z kokosem w ręce, jednak ekipa z Polski przyjechała na Filipiny do pracy, a przyjemności związane z pobytem w tak ciekawym zakątku świata to tylko dodatek do ich wyprawy. „Pracujemy w Sanktuarium małych zwierzątek o nazwie Wyrak, będących pod ochroną (ang. Tarsier). Jesteśmy tu przewodnikami, ale pracujemy także w ogrodzie botanicznym sadząc wiele roślin, dbając o owoce i warzywa, aby przyciągnąć tu insekty, na które polują Tarsiery. Pomagamy także w zarządzaniu i czynnościach administracyjnych. Nasze sanktuarium znajduje się już w dżungli, więc dzięki tubylcom uczymy się niesamowicie przydatnych rzeczy jak przetrwać w dżungli, co jeść, jak unikać dzikich zwierząt, co zrobić po ukąszeniu węży. Każda wyprawa w głąb dżungli to dla nas niesamowita przygoda. Aby tego nie zapomnieć opisujemy przeżycie na naszym blogu, który robi się coraz bardziej popularny – www.nafilipinach.com. Jeśli wybierasz się na Filipiny do końca sierpnia, napisz do nas, z przyjemnością cię oprowadzimy”.
Myślę, że naprawdę warto skorzystać z propozycji prywatnego przewodnika po egzotycznym terenie i poznać mieszkańców Filipin, którzy jak mówi Marta są bardzo przyjaźni, uczciwi i otwarci.
„Wychodząc na ulicę, zawsze znajdzie się ktoś, kto się do Ciebie promiennie uśmiechnie, krzycząc z radością „hi Joe!”. Bardzo ciekawa jest też ich kultura ukształtowana przez kolonializm. Rozczarowaliśmy się natomiast tym, że dość często zdarzają się tu strzelaniny i jak twierdzą gazety, co trzeci mieszkaniec Filipin posiada nielegalną broń. Filipińczycy są bardzo spokojni i cierpliwi, ale do czasu. Wtedy wyciągają broń lub maczetę i robi się nieciekawie, ale ogólnie turystom nic nie grozi. Mimo takich incydentów Filipińczycy należą do jednego z najbardziej uśmiechniętych narodów i to też potwierdzamy. Życie tutaj jest radosne i rodzinne. Mimo że Filipińczycy są biedniejszym narodem od Polaków. Normą jest tu, że w małej bambusowej chatce żyją dziadkowie, rodzice i ich 6 -10 dzieci, codziennie razem zasiadają przy stole i jedzą rękami często z jednej miski. Ze względu na wysoką temperaturę, która w ciągu całego roku jest powyżej 30 stopni Celsjusza, tutejsi zaczynają dzień ze wschodem słońca ok. 5-6 rano i kończą go dość wcześnie. W ciągu dnia naturalna dla każdego Filipińczyka jest sjesta w hamaku, na łóżku, na krześle, na stole, w miejscu prywatnym czy w publicznym liczyć się trzeba, że zobaczymy drzemiącego Filipińczyka. Mimo tego, że są naprawdę niscy (rzadko kiedy zdarza się tubylec wyższy niż 165 cm) to ich ulubionym sportem jest koszykówka. Dzięki temu największym marzeniem większości chłopców jest wstąpić do NBA, a dziewczynek, zostać znanymi piosenkarkami. W każdą niedziele większość mężczyzn wybiera się na walki kogutów. Są tu tak popularne, że można znaleźć arenę praktycznie w każdym mieście. To niecodzienne widowisko skupia rzesze tubylców”.
Warto zobaczyć i poczuć te emocje choć raz w życiu. Dla prawdziwych fanów egzotycznych przygód koniecznie trzeba wybrać się na Bohol i zwiedzić piękne zakątki z Martą, Felkiem i Mateuszem!
O Azji czytaj też:
O Laosie:
Niczym gibon w laotańskiej dżungli
O świcie w królestwie miliona słoni
O Indiach:
O Wietnamie:
Submit a Comment